sobota, 2 maja 2020

14. Witaj na Lwiej Ziemi

       Jedną z ważniejszych umiejętności, jaką nakazane było przyswoić przyszłej dziedziczce tronu, było zachowanie równowagi psychicznej i cierpliwości w najtrudniejszych - a czasami ekstremalnych - warunkach. Uru pomyślała, że chyba właśnie znalazła się w takiej sytuacji.
       Znalazłszy się na baobabie Masharikiego natknęła się na bałagan i chaos, który trudno jej było opisać, i który wydał jej się zupełnie nie na miejscu zważywszy na znany wszystkim pedantyzm szamana. Flakoniki z miksturami zwykle poukładane równo, według tylko medykowi znanemu porządku - porozrzucane były dosłownie wszędzie, tak że musiała ostrożnie stawiać kroki, by na pewno niczego nie stłuc. Dziwne maszyny i przedmioty, o których zastosowaniu wolała nawet nie myśleć, leżały ewidentnie nie na swoim miejscu, porozstawiane przypadkowo w jakiejś niespotykanej kombinacji. Sam mandryl biegał od jednego rogu do drugiego, rozrzucając rzeczy i ewidentnie próbując znaleźć jakąś - zważywszy na bałagan - niezwykle cenną zgubę. Uru czuła się wyjątkowo nie na miejscu stanąwszy po środku tego harmidru, będąc jedynym statycznym elementem w tej przesiąkniętej dynamizmem i chaosem przestrzeni. Było w tym coś takiego, co napełniało ją ochotą by zacząć krzyczeć i przełamać to poczucie wyodrębnienia i pozwolić jej zlać się z otoczeniem.
       Uru zachowała spokój.

       Mashariki nie zauważył jej obecności. Lwica zastanawiała się co mogło wprowadzić go w ten stan. Wiedziała, że szaman był ekscentryczny. Cholera, wszyscy szamani, których znała byli ekscentryczni! Tylko jego zachowanie było tak bardzo nie na miejscu, że królowa wiedziała, że cokolwiek mu zginęło - musiało być ważne.
       Oblizała wargi niepewna co zrobić dalej. Nie chciała teraz zadawać Masharikiemu pytań dotyczących przyszłości królestwa. Ewidentnie nie byłoby to na miejscu, a medyk pewnie niepotrzebnie by się na nią rozzłościł i zaczął tłumaczyć, dlaczego zwykłym śmiertelnikom nie można tłumaczyć rzeczy zapisanych w gwiazdach i zarezerwowanych do wglądu tylko wtajemniczonym w tajniki magii i okultyzm.
    Ostrożnie i bardzo powoli zaczęła się wycofywać, gdy nagle małpa uniosła głowę. Szybko, czujnie rozejrzała się zatrzymując wzrok na władczyni, jednak widząc kasztanową natychmiast się uspokoiła.
       - Pomóc ci w czymś? - spytała królowa bardziej z uprzejmości niż z samej chęci pomocy. Lubiła szamana. Naprawdę. Owszem, był dziwakiem, i do tego irytującym, ale na swój specyficzny sposób na tyle sympatycznym, że trudno go było nie lubić. W tym rzecz, że wiedziała, że nie lubi się dzielić sekretami i jeśli zginęło mu coś naprawdę cennego nie wyjawi Uru czego szuka.
       Szaman uśmiechnął się łagodnie. Było widać zmęczenie w tym uśmiechu.
       - Nie, ale dziękuję za chęci, Pani - coś zakuło boleśnie w klatce piersiowej Uru, gdy usłyszała zwrot jakim medyk niemalże nigdy się do niej nie zwracał.
       W zrozumieniu pokiwała głową i już zaczęła schodzić, gdy po raz ostatni spojrzała na mandryla.
       - Poradzisz sobie z tym? - spytała ostrożnie. Medyk uśmiechnął się raz jeszcze.
       - Oczywiście, nie ma czegoś takiego, z czym bym sobie nie poradził.


       Znalezienie odpowiednich materiałów i skonstruowanie pułapki było bardzo trudnym zadaniem, ale nie niewykonalnym. Siri musiała opuścić kilka swoich lekcji z Askarim by na czas wyrobić się z projektem i nie patrzeć biernie jak Ndoto w pocie czoła łączy ze sobą elementy skomplikowanej układanki składającej się z lin i gałęzi drzew. Mechanizm nie był trudny - wystarczyło zakryć odpowiedniej głębokości rów w ziemi gałęziami, a to wszystko przykryć grubą warstwą piasku i trawy, by zakryć zdradzieckie wgłębienie pod spodem. Same skonstruowanie jednak wymagało wiele pracy i precyzji - z tym ostatnim Siri miała jednak kłopoty zważywszy na jej wybuchową, niespokojną naturę. Praca dwójce przyjaciół zajęła dwa dni, a pod koniec młoda lwica miała już szczerze dość.
       - Brakuje nam już tylko przynęty - powiedział rudy ścierając pot z czoła. Siri przez chwilę nieobecnie wpatrywała się w przestrzeń nad ramieniem towarzysza intensywnie myśląc. Ndoto uniósł jedną brew uśmiechając się prawie niezauważalnie pod nosem. Myśląca Siri była dość zabawnym widokiem, szczególnie, że miała tak natchnioną minę, jakby miała zaraz znaleźć odpowiedź na najbardziej nurtujące pokolenia pytanie pokroju ,,co było pierwsze: jajko czy kura?"
       - Kwiat Czystości! - zawołała nagle. Ten wybuch był do przewidzenia, ale Ndoto i tak się wzdrygnął.
       - Dlaczego akurat Kwiat Czystości? - zdziwił się nie widząc powiązania między postacią Uchungu a magiczną rośliną. Siri dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie miała okazji przedstawić przyjacielowi historii, którą usłyszała od mandryla. Zakodowała sobie w pamięci, że musi kiedyś mu to szczegółowo opowiedzieć.
       - Kiedyś ci opowiem, obiecuję! - zawołała, odbiegając szybko.



       Nastolatka znajdując się w podobnej sytuacji co Uru zaledwie kilka godzin wcześniej, zareagowała w całkiem podobny sposób co królowa. Z tym, że ona nie kryła swojego zaskoczenia.
       - Co się stało?! - podskoczyła w miejscu widząc wnętrze domu szamana.
Mashariki podrapał się po głowie.
       - Wiosenne porządki - wzruszył ramionami. Siri rozdziawiła usta jeszcze szerzej, nie spodziewając się takiej odpowiedzi, ale zaraz zaczęła się zastanawiać czy słowa mandryla nie były przypadkiem sarkazmem.
       - Zginęło ci coś ważnego? Ja mogę pomóc! - zaoferowała się natychmiastowo, gotowa tylko na znak szamana by wskoczyć w stos porozrzucanych gratów i zacząć przekopywać się przez nie w poszukiwaniu zguby.
       - Siri, dziękuję, i, wybacz, jeśli bardzo cię to urazi, ale nie mogę ci powiedzieć czego szukam - odpowiedział Mashariki zmęczonym głosem pocierając twarz. Różowa otwierała już usta, by zacząć marudzić, gdy w ostatnim momencie ugryzła się w język. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że zachowuje się jak kapryśne lwiątko, któremu ktoś odebrał ulubioną zabawkę. Zawstydziła się.
       - Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale chciałam spytać... pamiętasz eliksir, z którego wyrósł Kwiat Czystości? Mówiłeś, że masz zapas... nie chcę co prawda ograbiać cię z zasobów, ale czy mogłabym... - tłumaczyła się dosyć nieskładnie, ale mandryl tylko machnął ręką i pozwolił jej wziąć co tylko jej się podobało. Lwica ze zrozumieniem pokiwała głową i wziąwszy buteleczkę walającą się między jej łapami jak najszybciej wycofała się, nie chcąc przeszkadzać bardziej.

       - Dlaczego akurat Kwiat Czystości ma zwabić Uchungu? - spytał Ndoto przyjaciółkę, ewidentnie nie rozumiejąc dlaczego ten kawałek badyla (nie ukrywajmy - bardzo ładny, ale nadal kawałek badyla!) miał sprowokować morderczynię do zbliżenia się i złapania w pułapkę.
       - Kwiat Czystości nie jest zwykłą rośliną. Przede wszystkim wyrasta nie sam z siebie, lecz z eliksiru. Uchungu w młodości stworzyła ten eliksir.
         Ndoto szczęka opadła.
       - Chcesz powiedzieć, że...
       - Uchungu będąc w naszym wieku mieszkała na Lwiej Ziemi i jak gdyby nigdy nic kumplowała się z naszym szamanem i tworzyła magiczne eliksiry? Tak. I uwierz mi - też byłam w szoku - przyznała nastolatka.
       - Dlaczego nie powiedziałaś mi o czymś takim?! - podniósł głos. Nie był zły na Siri. Był bardziej zły, że dowiedział się o czymś takim dopiero teraz.
       - Nie wiem, nie było okazji. Przepraszam - przyznała lwica ze skruchą. Oboje spojrzeli na flakonik, który trzymała w łapie. Zdawali sobie sprawę, że kwiat nie wyrośnie od razu, potrzebując całą dobę, aby w pełni wykiełkować, co i tak jak na roślinę było niesamowicie szybkim tempem. Siri wylała całą zawartość butelki na ziemię, tuż przy pułapce. Przyjaciele nie mieli co więcej robić przy swoim dziele. Pozostało im tylko rozejść się i czekać na efekty.

       Nie spodziewali się, że już następnego dnia zastaną oderwany od łodygi kwiat i zapadniętą ziemię sugerującą, że najwyraźniej ktoś znalazł się w potrzasku.


       Uchungu zmrużyła oczy przed zbyt silnymi promieniami słonecznymi wdzierającymi się do jej oczu. Mimo wszystko nie odwróciła głowy. Ledwo co uchylone, piekące powieki cały czas, chyba tylko wyjątkowo silną wolą, utrzymywała na stałej wysokości. Delikatny zarys gór majaczący tuż przed nią z każdym krokiem robił się coraz wyraźniejszy. Gdy zobaczyła Lwią Skałę cała jej sylwetka zadrżała z podekscytowania. Nareszcie zobaczy osobę, do której tak długo zmierzała i dla której tyle poświęciła! Nie będzie już tylko obrazem ze wspomnień, a istotą materialną zbudowaną z krwi i kości, z prawdziwymi emocjami i reakcjami, które zdarzało się Uchungu odtwarzać w umyśle prowadząc z nią nierealne konwersacje.
       Nawet nie zorientowała się, że wykonała gwałtowniejszy ruch, gdy zupełnie niespodziewanie czaszka ześlizgnęła się z jej skroni i z nieprzyjemnym chrupnięciem wpadła do pobliskiego wąwozu, obijając się o twarde skały i rozpryskując na samym dnie. Serce Uchungu zamarło.


       Kiedy Zuzu, nadworna majordomuska, wleciała do królewskiej groty, gubiąc po drodze parę piór - nie wiadomo dokładnie czy z pośpiechu czy z nerwów - wołając: ,,Uchungu na Lwiej Ziemi!" Uru się nie poruszyła. Tak jak zwykle, na sam dźwięk tego przeklętego imienia traciła kontrolę nad swoimi emocjami, tak teraz zachowała kompletny, niewzruszony spokój. Było w tym spokoju coś zadziwiającego. Coś, czego nie rozumiała.
      Całą trójką dzieci zajmowali się dziadkowie, na zupełnie innej ziemi. Miała więc pewność, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Ahadi stał u jej boku. Był wyjątkowo czujny i uważny. Po jego beztroskim, żartobliwym usposobieniu nie było widać śladów. Uru najbardziej lubiła w nim to, że wiedział, kiedy należy zachować powagę.
       - Czy została złapana? - spytała spokojnie. Bała się, że nie będzie mogła wydobyć głosu, albo, że będzie tak cichy, że ledwie go można będzie usłyszeć. Ale nie. Był neutralny. Zupełnie jakby pytała o coś tak banalnego jak pogoda.
       Usłyszawszy przeczącą odpowiedź Ahadi od razu zapowiedział, że schwytanie jej jest tylko kwestią czasu, a Askari i reszta wojska jest przygotowana, by bronić bezpieczeństwa Lwiej Ziemi. Uru postanowiła mu wierzyć.


       - Siri, patrz! - Ndoto nie krył podekscytowania, widząc, że pułapka spełniła swoją rolę. Całe jego ciało wręcz drżało z nadmiaru emocji i Siri przestraszyła się trochę, widząc nieznany dotąd obłęd w jego spojrzeniu.
       Na wszelki wypadek zatrzymała przyjaciela, który wręcz rwał się do zajrzenia we wgłębienie i sprawdzenia, kto dał się w niej złapać. Musiała najpierw go uświadomić, że to niebezpieczne, ma uważać, a poza tym tak naprawdę nie mają pewności czy ich ofiarą rzeczywiście jest zabójczyni. Ndoto posłuchał się jej rad, ale cały czas zachowywał się jak w transie i Siri coraz mocniej zagryzała wargę ze zdenerwowania.
       Wreszcie pochylił rudy łeb nad dziurą w ziemi.


       - Jest złapana - oświadczył głos Zuzu. Była wyraźniej mniej zdenerwowana, choć wciąż wyglądała na spiętą. Najwyraźniej pojmana i obezwładniona Uchungu wydała jej się mniejszym zagrożeniem. Wzrok Ahadiego szybko zatrzymał się na twarzy królowej. Uru tylko zamknęła oczy.


       - To nie... - głos Ndoto drżał, cały czas pochylał się nad rowem. Fioletowooka chciała go od niego odciągnąć, ale coś ją od tego powstrzymywało. Czuła się niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Jej też udzieliło się zdenerwowanie i ekscytacja przyjaciela. Sama myśl, że mogła się przyczynić do pojmania poszukiwanej morderczyni niemalże odbierała jej rozum.
       Nastolatek bardzo powoli odwrócił głowę w stronę towarzyszki. Jego orzechowe oczy cały czas były szeroko otwarte.
       - To nie ona.


       Uru zdała sobie sprawę, że nigdy nie była dobra w założeniach, co może przynieść jej los. Czasami, jeszcze jako dzieciak, zdarzało jej się wyobrażać siebie w przyszłości. W jej głowie zawsze wyglądała tak samo. Jak nad wyraz przerośnięte lwiątko, z tymi samymi tłustymi łapkami i pucułowatymi policzkami, których tak bardzo nienawidziła, dumnie spoglądające na wznoszącą się kulę słońca ze szczytu Lwiej Skały.
       Niemniej, jej życie nie do końca tak wyglądało.
       Kiedy Uchungu została schwytana świat się nie zatrzymał. Ptaki szybujące nad sawanną nie spadły na ziemię, a zwierzyna flegmatycznie żująca kępki traw nie zamarła w bezruchu, jakby zacięła się przez działanie jakiś nadnaturalnych mocy.
       Samo pojmanie też nie było dramatyczne i okupione rozlewem krwi niewinnych ofiar. Uru sama nawet nie wiedziała, dlaczego myślała, że morderczyni może sprawić tyle kłopotów. Przecież oczywistym było, że nie stanowi najmniejszego zagrożenia dla wykwalifikowanych, licznych obrońców granic Lwiej Ziemi. Kolejnym banałem było to, że lwica zupełnie nie próbowała zmylić przeciwnika. Mogła zbliżyć się do Lwiej Ziemi z różnych frontów, wykorzystując słabość strażników w pobliżu gór, czy wykazać się podstępem, na który było stać jej intensywnie pracujący, przebiegły umysł. Tak naprawdę przekroczyła granicę po najbardziej oczywistej stronie, gdzie wręcz roiło się od straży i czujnego patrolu. Uchungu też nie próbowała się wyrywać, czy jakoś szczególnie bronić. Eskortowana przez najpotężniejsze, najsilniejsze lwy w stadzie wydała się nagle bardzo mała i wątła, nie mogąc sięgnąć żadnemu z nich nawet do ramienia. Jej brudne, zakurzone futro przybrało dziwny, bury kolor, tak, że nikt nie domyśliłby się jaką barwę ma naprawdę. Z wychudzonych, opadłych boków prześwitywały kości, jakby samica od dawna głodowała. Każdy widząc ten obrazek pomyślałby, że zaszła jakaś pomyłka i ta lwica ani trochę nie pasuje na pokręconą psychopatkę. A jednak w każdym jej ruchu, spojrzeniu i ułożeniu warg kryła się determinacja i tak ogromna pewność siebie, że Uru na chwilę poczuła się jak mały kotek.
       Wzrok Ahadiego skupiony był na pojmanej lwicy. Dopiero po kilku minutach dogłębnej analizy powoli spłynął z kształtu Uchungu i zatrzymał się na Uru. Królowa zdała sobie sprawę, że zimne, zielone oczy jej męża tryskają nienawiścią, gdy spoglądał na morderczynię. Pomyślała, że tak właśnie żmija spogląda na swoją ofiarę.
       Dziwny korowód zatrzymał się przed parą królewską, zachowując jednak bezpieczną odległość. Strażnicy w każdej chwili gotowi byli powstrzymać pojmaną zabójczynię przed możliwym, niespodziewanym ruchem.
       Zapadła cisza. Ahadi czekał na reakcję małżonki, wiedząc, że ona, jako prawowita dziedziczka tronu Lwiej Ziemi, miała od niego większe prawo do rozkazu. Uchungu najwyraźniej nie miała ochoty inicjować rozmowy.
       Uru trudno było na nią patrzeć. Jej wzrok błądził po jej sylwetce, ale nie mógł zatrzymać się na twarzy. Ani razu nie skrzyżowała wzroku z jej oczami. I tak wiedziała, że są niebieskie. Zamiast tego  wlepiła gałki oczne w popękaną, ziemistą posadzkę i pozwoliła sobie na krótkie, urwane westchnienie.
       Wreszcie odważyła się spojrzeć jej w oczy. Uderzył ją żywy błękit jej szeroko otwartych tęczówek.
      - Witaj na Lwiej Ziemi, Uchungu.
       Uchungu jakby na to czekała. Lekko otworzyła pysk, na jej ustach pojawił się błogi uśmiech. Dzikie, podekscytowane spojrzenie, przemieniło się w spokojny, niemalże leniwy wyraz twarzy. W tej chwili wyglądała na nienaturalnie zrelaksowaną.
       - Hej, siostrzyczko.




_____________________________
No siemano kolano, Moi Drodzy ;) 
Muszę przyznać, że nad ostatnim fragmentem tego rozdziału myślałam dobre 4 lata temu i napisanie tego dzisiaj było dla mnie jakimś przełomowym momentem. Serio. 
Tak dopiero teraz postanowiłam trochę rozwinąć notkę odautorską, bo wcześniej nie miałam pewności, czy ktokolwiek tu jest i czyta, więc stwierdziłam, że co się tam będę wysilać, nie mając pewności, czy mój przekaz do kogoś trafi. Jestem bardzo mile zaskoczona, widząc odzew. ;) Wiem, że nasza społeczność ostatnio podupadła, więc jestem wdzięczna i niezmiernie szczęśliwa na widok każdego komentarza, a już w szczególności od osób, które pamiętają tego bloga z poprzednich lat. Nawet jeśli pozostaniemy w małym gronie chciałabym kontynuować tę historię. Przez ostatnie 3 lata bardzo mi tego brakowało :< 
Chciałabym Wam też przekazać, że zanim zdecydowałam się na kontynuację, przeczytałam wszystkie poprzednie rozdziały, a żeby historia trzymała się kupy, wplotłam już kilka nawiązań do szczegółów, o których pisałam wcześniej. Nie chcę Was do niczego zmuszać, ale by w pełni zrozumieć i być na bieżąco musielibyście chyba odświeżyć sobie stare wpisy (SweetDestruction ustawia ludzi i mówi im co mają robić, oj nieładnie, nieładnie!).
Inna sprawa to to, że możecie raz na jakiś czas sprawdzać kolumnę w górnym lewym rogu z ogłoszeniami. Jeśli zniknę na dłużej i nie będziecie mieli kontaktu, to przynajmniej stamtąd dowiecie się czy żyję i czy możecie spodziewać się w najbliższym czasie aktualizacji.

Pozdrawiam Was wszystkich gorąco, bądźcie grzeczni, myjcie ręce!

Z wyrazami szczerej, najprawdziwszej miłości <3
SweetDestruction

btw, ten moment jak oni konstruują pułapkę i szukają przynęty to dla mnie tak bardzo Scooby-Doo, że ryłam się cały czas pisząc ten fragment.

sobota, 4 kwietnia 2020

13. Poradnik: jak schwytać mordercę

- To jest zły pomysł.
Siri powtórzyła to zdanie chyba po raz dziesiąty w ciągu ostatnich trzech minut i jeśli miałaby być szczera, to była pod niemałym wrażeniem swojego towarzysza, któremu jeszcze nie puściły nerwy i który w spokoju znosił jej marudzenie. Ndoto albo był głuchy jak pień, albo miał większą cierpliwość niż ktokolwiek, kogo było dane Siri poznać. Istna oaza spokoju. Normalnie kwiat lotosu leniwie podrygujący ponad taflą jeziorka. Siri była pod wrażeniem.
       To, co zamierzali zrobić wydało się lwicy absurdem, totalnym nieporozumieniem, a cała, chyba tylko pozornie przemyślana, akcja - planem, który nie może się skończyć inaczej niż spektakularną klęską. A może chciała to wszystko sobie wmówić, bo jednak na samą myśl o czekających ją przeżyciach po jej grzbiecie przechodził znajomy dreszczyk ekscytacji i niezdrowego podniecenia.         Nie przeszkadzało jej to jednak w kwestionowaniu wszystkich decyzji podjętych przez przyjaciela. Od tak, na złość.
       Jako, że trzymała się bardziej z boku nie widziała jego twarzy. Zamiast tego bezmyślnie skupiała wzrok na jego rytmicznie poruszających się łopatkach, które wykonywały jednostajnie ruch góra-dół z każdym krokiem rudego lwa. Brązowooki wydawał się spokojny. Albo okrył się tą spokojną, wyluzowaną otoczką, by tylko stwarzać pozory takiego. Siri nie potrafiła go rozgryźć. Czy ktoś, kto właśnie stracił rodzica zachowuje się w podobny sposób? Czy zdołałby tak szybko otrząsnąć się z tragedii i sprawiać pozory normalności? Siri została sierotą będąc małym lwiątkiem. Nie rozumiała jeszcze do końca całej powagi sytuacji, ani nie zniosła tego w jakiś bardzo zły sposób. Nie zdążyła nawiązać tak silnej więzi z członkami rodziny, a gdy już była dostatecznie dojrzała by pojąć co się z nimi stało, było już za późno by wylewać łzy za czymś co miało miejsce dawno i co było dla niej już tylko mglistym wspomnieniem. To dało jej do myślenia, że jednak ona i Ndoto znajdują się w całkiem innej sytuacji. Że tylko częściowo może zrozumieć rozterki młodego lwa i jedyne, co mu może poradzić to tylko tyle, że ,,da się z tym żyć". Nawet w jej głowie nie brzmiało to jak tekst na pocieszenie. Teraz zaczęła myśleć czy Ndoto tylko tłumi w sobie negatywne uczucia zastępując je pozorną maską wyluzowania, czy naprawdę jest skupiony na swoim planie, bo jest to dobra odskocznia od problemów. Siri nie wiedziała.
       Za to lew musiał jakoś wyczuć na sobie jej palący wzrok, bo odwrócił się przez ramię śląc jej pytające spojrzenie. Przyszła zwiadowczyni posłała mu uśmiech. Taki, gdzie widać wszystkie zęby.
- Dokąd dokładnie zmierzamy? - po raz pierwszy od jakiegoś czasu zmieniła pytanie. Słowo ,,zmierzamy", którym zastąpiła ,,idziemy" brzmiało w jej głowie jakoś bardziej arystokratycznie.
- Na Cmentarzysko - odpowiedź była krótka, ale nie oschła. Ndoto najwyraźniej niczym się w tej chwili nie przejmował. Za to Siri zatkało.
- O nie! Nie ma mowy! Nie mów mi, że przechodzisz teraz jakiś dziwny okres dojrzewania, pasję mrokiem i poszukujesz odpowiedzi na pytania egzystencjalne! Nie ma takiej opcji żebym- i tu urwała uciszona przez łapę towarzysza.
- Spokojnie gaduło - uśmiechnął się pod nosem. Siri ten uśmiech wydał się nagle drapieżny. - Idziemy tam tylko po to, żeby na spokojnie obmyślić plan. To pustkowie, więc nie będziemy musieli się martwić, że ktoś na nas wpadnie i zacznie zadawać niepotrzebne pytania. Nie zrobię nic głupiego. Obiecuję! - na znak uczciwości swoich słów położył rękę na sercu.
Siri popatrzyła na niego sceptycznie. Ciekawość wygrała z rozsądkiem.


       Uchungu na zmianę otwierała i zamykała powieki. Raz jedną, raz drugą. Potem obie na raz. Za każdym razem, gdy przyśpieszała tempo obrazy lekko się zamazywały i nakładały na siebie. Tuż przed jej twarzą znajdowała się kremowa, bawola czaszka wielkości około pół metra. Zwierzę było od dawna martwe, sądząc po tym jak kość nie zawierała na swojej powierzchni śladów mięsa. Idealnie obdarta ze skóry, brudna tylko w miejscach, gdzie stykała się z ziemią, przedstawiała raczej niepokojący widok, dla każdego kto by się na nią natknął. Uchungu zastanawiała się, jakby ta sama czaszka wyglądała z podoczepianymi kolorowymi piórami, gdyby wsadziła ją sobie na głowę. Wzięła i przyłożyła ją do skroni na próbę, ale bez tęczowego pióropuszu jej wizja nie została w pełni zrealizowana i zaspokojona. Zrobiło jej się przykro. Odrzuciła z gniewem czaszkę o ziemię, ale w tym samym momencie podskoczyła w miejscu jak porażona, zdając sobie sprawę z własnego czynu. Szczątki wydały z siebie głuchy dźwięk. Nieskalana, blada powierzchnia została oszpecona paskudną rysą, która pojawiła się tuż pod prawym oczodołem na skutek siły z jaką lwica rzuciła przedmiotem. Uchungu szybko podniosła znalezisko oceniając straty. Z żalem pomyślała, że pęknięcie mogłoby (o ile już musiało) pojawić się w mniej widocznym miejscu, ale natychmiast się rozchmurzyła zdając sobie sprawę, że ten wyjątkowy mankament nadaje tylko czaszce bardziej upiornego wyglądu. Postanowiła ją zatrzymać.

       Dolinę Światła miała już dawno za sobą. Przeforsowała ją w całkiem przyzwoitym tempie i była z siebie nawet całkiem dumna. Jedyne co jej pozostało to przejście przez to pustkowie. Gdy lwica doszła do aktualnego miejsca pobytu przeżyła niemały szok. Granica między Doliną Światła a otaczającym ją cmentarzem (bo jak miałaby to inaczej nazwać?) była tak wyraźnie zarysowana, że Uchungu nie chciało się wierzyć, że powstała naturalnie. Spodziewała się raczej ujrzeć stopniowo przerzedzające się pasmo traw, łyse placki mało żyznej, nagiej ziemi i zanik zbiorników wodnych, które odpowiadałyby za taki stan rzeczy. Z tym, że pas bujnej, zdrowej trawy gwałtownie i niespodziewanie się urwał i gdy Uchungu oderwała skonsternowany, ogłupiały wzrok z suchej, szarawej ziemi, która znikąd pojawiła się pod jej łapami, i spojrzała przed siebie, dostrzegła pustą przestrzeń rozciągającą się na odległość kilku kilometrów. Niewielu, jak miała nadzieję. Dla kogoś, kto całe życie kochał przyrodę, widok cierpiącej, wyjałowionej ziemi, a właściwie kupki piachu i prochów, sprawiał niemal fizyczny ból. Uchungu całą drogę milczała wbijając wzrok między swoje łapy i uważając, aby nie zniszczyć zaczątków żywych roślin, które miałyby jeszcze szansę na wykiełkowanie. Były to raczej złudne nadzieje.
       Monotonny krajobraz urozmaicił się dopiero po dłuższym czasie, odkrywając przed lwicą widok zwierzęcych szkieletów. Pomyślała, że to pewnie szczątki osobników, które zgubiły drogę na tym pustkowiu i zginęły z głodu.

       Teraz przyciskała do piersi bawolą czaszkę rozkoszując się jej twardą, gładką teksturą i ciężarem. W oddali zamajaczył jej obraz gór, co mogło tylko oznaczać, że zbliża się do końca swojej podróży. Uśmiechnęła się lekko do siebie.



 - Uchungu przeszła Dolinę Światła. To oznacza, że kolejnym jej przystankiem będą Słoneczne Pola - oświadczył Ndoto szkicując pazurem prowizoryczną mapę. Siri raczej nie podzielała jego pewności.
- Równie dobrze mogłaby pójść tędy albo tędy - wskazała niedbale i chociaż nie określiła, co dokładnie to ,,tędy" według niej znaczyło, to jednak przedstawiła przyjacielowi inne, nieuwzględnione przez niego opcje. Ndoto jednak upierał się przy swoim.
- To by było zbyt oczywiste. Wszyscy spodziewają się, że przyjdzie najprostszą możliwą drogą, albo w ostatniej chwili zmieni front i zbliży się do nas od wschodu czy zachodu. Podobno królowa kazała w tym miejscu wzmocnić straż przygraniczną. Ale Uchungu nie jest głupia. Założę się, że przyjdzie do nas od północy, czyli strony, z której nikt się jej nie spodziewa - nastolatek przedstawił swój tok myślenia. Siri zbliżyła się, by mieć lepszy wgląd w mapę i w zamyśleniu przechyliła głowę trawiąc dopiero co przyjętą informację.
- To genialne - stwierdziła po chwili wlepiając wielkie fioletowe oczy w przyjaciela. Ndoto wyprężył się dumnie. Odebrał to jako przyzwolenie na kontynuację w przedstawianiu swojego planu.

       Uchungu ostrożnie stawiała kroki. Łapa za łapą, w równym tempie, trochę jakby maszerowała w wojsku. Na jej głowie niebezpiecznie przechylając się na boki balansowała biała czaszka. Uchungu żałowała, że nigdzie w pobliżu nie ma wody. Była bardzo ciekawa, jak wygląda mając rogi.

- Powinniśmy komuś powiedzieć! - oświadczyła rezolutnie Siri. Była pełna energii i podekscytowania.
- Nie
- Dlaczego?!
- Nie wezmą nas na serio. Szczególnie ciebie. Wyglądasz jak lwiątko - różowa poczuła się do głębi urażona. Jej wzrost i wątła sylwetka były jej największym kompleksem. Odwróciła się do towarzysza tyłem udając poruszoną. Ndoto za bardzo się nie przejął jej zachowaniem. Znał już tendencje Siri do nadinterpretacji i wyolbrzymiania wszystkiego. Poza tym lwica często przesadzała w swoich reakcjach dla żartów. Ta sytuacja nie była wyjątkiem.
       Ndoto zaczepnie szturchnął przyjaciółkę
- Posłuchaj dalej!

       Im dłużej szła tym więcej pewności siebie nabierała. Pierwsze kroki, początkowo niezdarne, nabrały płynności. Głowa, wyciągnięta i sztywno osadzona nie zmieniała pozycji, dzięki czemu kościste trofeum na głowie morderczyni już nie chwiało się z każdym jej ruchem. Na ustach wciąż widniały szczątki uśmiechu. ,,Jeszcze chwila" myślała. ,,Jeszcze chwila i znów będziemy razem". Ta myśl dodawała jej optymizmu, pozwalała jej zapomnieć, że jest całkiem sama na pustkowiu, w otoczeniu śmierci i zniszczenia.

Powinniśmy przygotować zasadzkę.
Jaką zasadzkę?
Słyszałaś kiedyś o pułapkach, które zostawia się na hieny?

      Uchungu przyśpieszyła kroku. Gdy tylko poczuła się pewniej postanowiła jak najszybciej opuścić to paskudne miejsce. Żałowała, że wcześniej nie zjadła porządnego posiłku. Wiedziała, że niemożliwym będzie upolowanie czegokolwiek na tym pustkowiu.

Jeśli skonstruujemy ją poprawnie, Uchungu nie będzie mogła się wydostać.
Myślisz, że da się zwabić? Sam mówiłeś, że jest inteligentna...

       Lwica tęskniła za przyrodą. Tęskniła za zielenią, za wiatrem, za błękitem nieba. Jednocześnie widziała w otaczającej ją szarości coś znajomego. Pierwiastek jej dawnego życia, część odebraną jej...a może sama się jej pozbawiła? Tęskniła za ciemnością. Tą samą ciemnością, która towarzyszyła jej w więzieniu, tą samą ciemnością, która zawładnęła jej ciałem, uwrażliwiła ją na światło i nauczyła widzieć kształty nawet w prawie kompletnym mroku.

Nie wiem czy nam się uda. Dlaczego właściwie tak bardzo chcesz to zrobić?

       Niebieskooka czuła się rozdarta pomiędzy dwiema sprzecznościami. Z jednej strony każda jej cząstka dopominała się powrotu do natury, druga część żądała zwrócenia się ku dawnemu trybowi życia. Jej tętno przyśpieszyło, na skroni pojawiły się pierwsze kropelki potu. A może to przegrzanie z powodu noszenia na głowie ciężkiej korony?

Dla zemsty.


___________________________________
kwarantanna kwarantanną, a ja wkuwam biolkę.

sobota, 29 lutego 2020

12. Zasady są po to, aby je łamać

      Uru była zła. Była zła, może trochę załamana, a głównie zła. Wciśnięta gdzieś pomiędzy skalną półkę, a szorstką i matową powierzchnię skalną, czuła się jakby była zamknięta w kleszczach, bez drogi ucieczki, bez wyjścia, z nikłym promieniem słonecznym, który przedzierał się do niej od tyłu, a który padał słabą, drżącą smugą na ścianę tuż naprzeciwko jej twarzy. Była odwrócona do słońca tyłem, przytrzaśnięta w cieniu i prawdopodobnie było to nierozsądne i nawet głupie, bo w chwili jakiegokolwiek zagrożenia nie miała innej drogi ucieczki, jak tylko schylić grzbiet i na płaskich łapach wyczołgać się na rozświetloną powierzchnię ze ślepego zaułka. Ale może to było właśnie to, czego w tej chwili potrzebowała. Tego odosobnienia, ukrycia, gdzie mogłaby się schować i na spokojnie przemyśleć wszystko, co napawało ją lękiem i gniewem.
      Była bardzo spokojna. I nie był to fałszywy, olimpijski spokój, którym częstowała każdego naokoło próbując udowodnić, że nic jej nie jest i wszystko ma pod kontrolą. Była opanowana jak nigdy dotąd, jakby cokolwiek, co działo się wokół niej nie dotyczyło bezpośrednio jej osoby, a tylko skrawka rzeczywistości w której przyszło jej się znaleźć, a który zrzędzeniem losu, a może zwykłym przypadkiem, jakimś cudem stanowił fragment jej życia. Uru nie wierzyła w przeznaczenie. Ani w bogów. Ani w Wielkich Władców z przeszłości, mimo że karmiła opowieściami o nich swego syna i czuła się przy tym zawsze jak największy hipokryta, a potem starała się sobie wmówić, że to tylko bajka na dobranoc. Uru twardo stąpała po ziemi. Kontrolowała każdy swój czyn, brała odpowiedzialność za każdą decyzję i potulnie godziła się na wszelkie konsekwencje. Teraz nie wiedziała jak uzasadnić wszystkie zdarzenia, których była świadkiem i zachować przy tym własny, niezmienny światopogląd o nieomylności nauki i nieistnieniu zjawisk nadprzyrodzonych. Przed oczami migał jej mleczny, rozmyty obraz własnej matki i królowa już sama nie wiedziała, czy obraz jest rozmyty bo nie widziała jej od lat i zdążyła zapomnieć rysów jej twarzy, czy to wina napływających łez, które zbierały się w kącikach jej oczu na samo wspomnienie lwicy. Kimya obiecała jej, że jej pomoże, że będzie ją wspierać i dawać wskazówki, ale czy na pewno mogła wierzyć czemuś, co równie dobrze mogło być zwykłym snem, nocną marą, wymysłem, który stanął jej przed oczami, gdy trwała w śpiączce zawieszona pomiędzy dwoma równoległymi światami, nie mogąc przejść z jednego do drugiego i liczyć tylko, że jakimś łutem szczęścia pozostanie wśród żywych. Uru nie tyle co nie wierzyła, ale - przede wszystkim - nie chciała wierzyć w to, że nie ma pełnej kontroli nad własnym życiem.
   
      - Jak tam? - niepewny głos Ahadiego wydał jej się głupi jak nigdy dotąd. Czuła się, jakby jej mąż na siłę próbował rozpocząć temat, ale bał się zacząć rozmowę. Uru nie chciała, żeby Ahadi się jej bał.
      Wygramolenie z kryjówki zajęło jej chwilę. Było ciasno i wilgotno, i nie było innej drogi przejścia, jak właśnie wrócić do punktu wyjścia, tą samą trasą, którą tu weszła. Może w życiu też powinna znaleźć taki punkt wyjścia.
      Ahadi się martwił. Było to całkowicie zrozumiałe i kasztanowa cieszyła się, że jej wybranek tak się o nią troszczy, a ona tak rzadko mu pokazuje, że to docenia. Nie mogła wciąż się ukrywać i rozmyślać. Czasem było to dobre. A czasem zgubne i niezdrowe, a Uru nie chciała być kulą u nogi dla swojej rodziny i całego królestwa, zwłaszcza, gdy miała pod opieką nowo narodzone pociechy. Teraz też wychodząc z ukrycia trzymała dwójkę w pysku i czuła się nawet winna, bo może maluchy wyczuły instynktem jej zdenerwowanie.
      - Mam kryzys światopoglądowy - przyznała uśmiechając się smutno. Zawsze jak była smutna lekko uśmiechała się. Chyba nie lubiła tej dramaturgii łączącej się ze smutkiem i rozpaczą, dlatego unosiła kąciki ust do góry, bo na słuchaczu robiło to lepsze wrażenie. Jeśli ktoś ma problem, a się uśmiecha, to musi tylko oznaczać, że nie jest tak źle. Taki słuchacz od razu czuł się lepiej i pewniej. Dla Uru ten uśmiech nie przychodził z trudem. Był całkiem naturalny i zupełnie niewymuszony.
      - Och - to westchnięcie było krótkie i bezradne. Najwyraźniej jej mąż nigdy nie miewał kryzysów światopoglądowych i nie wiedział co poradzić królowej.
      - Wiesz, że nigdy nie wierzyłam w moce, magię, przeznaczenie, duchy i klątwy - poczuła się w obowiązku, by sama zacząć i przybliżyć czarnogrzywemu swoją sytuację - ale nie jestem chyba w stanie wyjaśnić tego wszystkiego co nas w ostatnim czasie spotyka. Ani tej pieśni, ani klątwy rzuconej na królewski ród, ani wizji przyszłości, którą zaserwowała mi niedawno moja własna, od lat nieżywa, matka - przyznała.
      Ahadi słuchał uważnie. I w ogóle był jakiś taki bardzo spokojny, tak spokojny, że Uru patrząc na jego skupiony wyraz twarzy zgrzytała zębami i na przemian chowała i wyciągała pazury. Ahadi zawsze był beztroski. Zawsze. Jego opanowanie było co najmniej niepokojące, a im bardziej był stonowany, tym bardziej królowa traciła zmysły.
      - Uru, przejdź się do szamana.
      Kasztanową zalała fala rezygnacji. Poczuła, jak opuszczają ją siły i wola walki, bo liczyła na dużo lepszą radę. Liczyła na rozmowę. Na wysiłek intelektualny, burzę mózgów, wymianę zdań i wspólne dojście do, całkowicie logicznego, wniosku. Ahadi był zbyt ostrożny. Ahadi był zbyt ostrożny i lwica postanowiła zaburzyć jego szklaną, niepewną ostrożność.
      - Chcę się dowiedzieć od Masharikiego kto jest patronem naszych dzieci - palnęła
      - Co takiego? Uru, tak nie można! - złoty wybałuszył oczy - To wbrew tradycji i zasadom!
      Królowa uśmiechnęła się pod nosem. Wreszcie nawiązała z lwem jakiś kontakt.
      - Czy nie sądzisz, że taka wiedza pomogłaby nam w rozwiązaniu wielu problemów? Mielibyśmy pewność, czy narodziny naszych bliźniąt mają coś wspólnego z klątwą, czy nie i czy cała ta klątwa to tylko legenda i wymysł na potrzeby bajek? - kontynuowała z tym samym, delikatnym uśmiechem, trochę do niej niepodobnym.
      - Szaman jest jedyną osobą, która zna przyszłość i przewodników wszystkich mieszkańców Lwiej Ziemi, czy nie rozumiesz, że gdybyś się dowiedziała zbyt dużo zachwiałabyś harmonię życia całej krainy? Czy nie jest to wbrew zasadom?
      Uru puściła do niego oczko.
      - Ja kreuję tutaj własne zasady.


      Ndoto czuł wyrzuty sumienia. Nakrzyczenie na Siri nie było jednak do końca w porządku. Gdzie tam! W ogóle nie było w porządku. Czuł się z tym źle. Z wieloma rzeczami czuł się źle. Czuł się źle, bo bez szemrania zgodził się na opuszczenie domu i naukę walki na terenie Lwiej Ziemi. Czuł się źle, bo nie pomógł ojcu. Czuł się źle, bo ojciec zginął i to jakby zginął właśnie przez niego, mimo że nastolatek świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie miał wpływu na zdarzenia mające miejsce w Dolinie Światła i absolutnie nie ma podstaw by czuć się winnym. Czuł się źle, bo olał Siri, mimo że ta próbowała mu pomóc. I stwierdził, że powinien odpokutować swoje winy jak najszybciej. Wiedział gdzie szukać.

      Na pytanie, jak Askari radził sobie ze swoimi podopiecznymi trudno było jednoznacznie odpowiedzieć. Czy był z nich dumny? Raczej nie, słowo duma nie przeszłoby mu przez gardło, mówienie o dumie czy chociażby uznaniu byłoby raczej sporym eufemizmem. Czy uważał ich za bandę nierozgarniętych małpiszonów? No, w sumie racja, ale Askari oczywiście nie miał nic złego na myśli. Doceniał ciężką pracę fizyczną swoich rekrutów, to z jakim pietyzmem podchodzili do wszystkich głupich i - całkiem szczerze - nieprzydatnych zadań jakie im zlecał i wykonywali je bez szemrania. Ale jakoś nie potrafił z żadnym z nich znaleźć wspólnego języka, porozumienia, dzięki któremu udałoby mu się stworzyć silną i zintegrowaną drużynę zdolną do współpracy i obrony państwa. Askari był lekko załamany.
      Ta nowa to już w ogóle była do niczego. Ani to kondycji, ani gracji nie miało. Może i była całkiem sprytna, ale sztukę kamuflażu i bezszelestne skradanie się zaliczyła na pałę z dwoma minusami. Zbyt głośna, zbyt swobodna, do niczego nie podchodziła na poważnie, jadaczka jej się nie zamykała i Askari naprawdę - ale to naprawdę - miał jej serdecznie dość. Na dodatek nie uczyła się na błędach, a na wszystkie niepowodzenia machała łapą i mówiła coś w stylu: ,,Spoko, zaraz to poprawię". Nigdy niczego nie poprawiła.
      Toteż gdy podczas jednego z treningów przyszedł do niego Ndoto i spytał, czy mógłby ukraść Siri z ostatniej godziny ćwiczeń, Askari miał ochotę uściskać go jak ruda ciotka dawno niewidzianego siostrzeńca.
      Siri dyszała ciężko. Łapy się pod nią uginały. Mimo regularnych rozgrzewek jej chude i drobne ciałko nie chciało nabrać masy ani mięśni przydatnych do wykonywania wszelkich, wymagających nakładu siły fizycznej, działań. Starła pot z czoła łapką. Przed oczami zamajaczył jej obraz przyjaciela.
      - Hej, chciałem przeprosić. Zachowałem się jak skończony kretyn - uśmiechnął się lew nieśmiało.
Fioletowooka była zbyt zmachana ćwiczeniami, żeby cokolwiek wykrztusić. Gardło piekło ją niemiłosiernie. W odpowiedzi machnęła niedbale łapką. Było to nieme: ,,Jasne, nie ma sprawy, nie mam ci niczego za złe".
      Oboje stali chwilę nieruchomo w niezręcznej ciszy nasłuchując ciężkiego, urywanego oddechu wyczerpanej przyszłej zwiadowczyni.
      - Słyszałem, że uratowałaś życie królowej - zagaił niemrawo Ndoto. Siri wreszcie przełknęła ślinę.
      - Weź, to jedyne co mogłam zrobić. Nie udałoby mi się, gdybyś nie wylał zawartości tego flakonika na ziemię i nie wyrósł z tego kwiat. A ja byłam pewna, że to perfumy i świetny prezent dla babci!
      Ndoto prychnął, z jego gardła wydobył się lekki śmiech. Kolejny jego uśmiech był już całkiem swobodny. Szturchnął przyjaciółkę w bok.
      - Chodź. Mam dla ciebie misję - szepnął konspiracyjnie. Siri wybałuszyła oczy.
      - Co takiego? O nie! Nie ma mowy! Ja już się nabiegałam za wszystkie czasy i nie mam zamiaru więcej się włóczyć po Afryce!... co to za misja?
Nastolatek tym razem wyszczerzył zęby. Siri nawet u kresu sił nie mogła powstrzymać wielkiej ciekawości
      - Idziemy schwytać Uchungu

_________________________________
Nie mogę uwierzyć, że podczas mojej nieobecności zdążył wyjść fabularny Król Lew i rozprzestrzenić się koronawirus. 

niedziela, 25 grudnia 2016

11. Anioły nas opuściły

  - Ahadi! - lew podskoczył słysząc za sobą ostry głos.
        Odwrócił się w stronę lwicy z czarującym uśmiechem.
  - Czego sobie pani życzy? - kasztanowa w odpowiedzi tylko przewróciła oczami.
  - Musimy porozmawiać - oświadczyła z poważną miną.
         Lwu zrzedła mina. Ahadi spojrzał na swoją wybrankę serca niepewnie i z ociąganiem podreptał za nią do jaskini. Niczego tak się nie obawiał jak tych ,,szczerych rozmów".
  - No dobrze... - nabrał powietrza, próbując powstrzymać narastający niepokój.
  - Co słyszałeś? - wypaliła od razu Uru, spoglądając na zielonookiego podejrzliwie.
  - Huh? - spojrzał na nią bez zrozumienia.
  - W dniu, w którym zaatakował mnie ten... ptak... słyszałeś coś? - starała się wytłumaczyć lwica, nerwowo machając ogonem.
  - Niby co miałem słyszeć? Byłem zbyt przejęty tobą żeby skupić się na otoczeniu.
  - Ale musiałeś coś słyszeć! Nie wiem, może jakąś pieśń - upierała się dalej władczyni, żywo gestykulując.
        Król musiał przyznać, że dawno już nie widział jej w takim stanie. Postanowił się skupić i coś szybko wymyślić. Zmarszczył brwi, przypominając sobie zdarzenia mające miejsce na ceremonii i nagle go olśniło.
  - Rzeczywiście ktoś śpiewał! - zawołał zaskoczony.
        Uru w jednej chwili poderwała się na równe łapy.
  - O czym?! - niemal krzyknęła mu do ucha.
  - Ja wiem, coś tam o ptakach... że niby one nam pomogą w kłopotach, czy coś w tym stylu - podrapał się po głowie.
  - Wiedziałam... - syknęła brązowa, ze złością wbijając pazury w skalną półkę i przejeżdżając po niej łapą. Po jaskini rozniósł się nieprzyjemny dźwięk.
  - Skoro wiedziałaś, to czemu pytasz? - mruknął złoty, ale zaraz spoważniał. To nie czas na żarty, to nie mógł być przypadek, że w chwili napaści na Uru słyszał fragment jakiejś, najwyraźniej bardzo ważnej dla jego lwicy, pieśni.
        Ta nagła myśl sprawiła, że przeszedł go dreszcz. Przerażony spojrzał na kasztanową.
  - Uru, czy ja mam schizofrenię?! - wyjęczał, czując jak opuszczają go wszystkie siły.
  - Cicho tam! - warknęła królowa i trzepnęła go po nosie ogonem, wyraźnie pogrążona w myślach. Brwi miała zmarszczone, oczy mocno zaciśnięte a górna warga nerwowo drgała, przez co wyglądała jak wściekły królik. Ahadi nie skomentował tego.
  - Gdy mrok cię pochłonie wzywaj imiona ptaków. One nam pomogą w momencie zniewolenia, tak? - zanuciła i uważnie przyjrzała się lwu.
  - Też to słyszałaś? - zdziwił się czarnogrzywy.
  - Niejeden raz - odparła brązowooka, ale myślami była już daleko.
  - Były też jastrzębie - dorzucił po chwili namysłu Ahadi -Widziałem pełno jastrzębi, które przelatywały mi nad głową.
  - Jastrzębie... Taka! - zawołała ze strachem.
  - Taka? Co z naszym synem? - Ahadi spojrzał na nią z niezrozumieniem.
  - Przecież imię ,,Taka" oznacza jastrzębia!
        Oboje z niepokojem spojrzeli na lwiątka niewinnie śpiące w rogu jaskini.



      Askari tępo wpatrywał się w zachodzące słońce. Niebo mieniło się w czerwono-złotych barwach. Na sawannie panował spokój. Nikt nie zakłócał ciszy wieczoru. Dla niego ta cisza była niepokojąca. Przywykł do codziennego hałasu i zgiełku. Rzadko udawało mu się znaleźć chwilę dla siebie, a co dopiero wolną chwilę, aby rozleniwiać się w cieniu drzew. Jednak nawet w takich chwilach czuł się nieswojo. Cisza go przerażała. Ona zawsze poprzedzała jakieś tragiczne wydarzenia. Gdy był jeszcze dzieckiem, poszedł z przyjaciółmi do wąwozu. Natknęli się tam na ciało martwego lwiątka. Nieszczęśliwiec idąc wzdłuż urwiska musiał się poślizgnąć i spaść z kilkudziesięciu metrów. Jego ciało wyglądało jakby zostało wgniecione w ziemię. W pierwszej chwili wpadli w popłoch, zaczęli krzyczeć i wzywać pomoc, ale dla martwego kota nie było już ratunku. Potrafili tylko w milczeniu wpatrywać się w jego zwłoki. To było najgorsze ze wspomnień Askariego, do którego już nigdy nie zamierzał wracać. Wtedy zdał sobie sprawę, jak straszna była tamta cisza.
      Zmęczony wzrok skierował w górę. Gdy był mały rodzice opowiadali mu legendy o aniołach strzegących bezpieczeństwa Lwiej Ziemi. Chciał być taki jak te anioły: niezwyciężony, silny i odważny. Dlatego zdecydował się przyłączyć do wojska i stanąć na straży prawa. Ale z czasem zdał sobie sprawę, że rola bohatera nie jest mu pisana i nie ocali Lwiej Ziemi przed wszystkimi nieszczęściami. Kiedyś jeszcze wierzył w siebie i swoje umiejętności jako żołnierza. Jednak po tym, jak Uchungu otrzymała przydomek najgroźniejszej morderczyni w państwie, cała jego pewność siebie zniknęła. Właśnie dlatego tak jej nienawidził: ponieważ z pięknego, czystego stworzenia niezdolnego do czynienia zła i zabicia chociażby muchy, zmieniła się w bezuczuciowego potwora. Kiedyś była kimś zupełnie innym. Potrafiła kochać świat i innych. Swoim łagodnym uśmiechem potrafiła roztopić każde, nawet najtwardsze serce. Za to też jej nienawidził. Za wszystkie nagłe przemiany, kłamstwa i szydercze uśmiechy. Za to, że tak utrudniała mu życie i go irytowała.
      I za to, że pomimo tych wszystkich wad nadal nie przestawał jej kochać.



      Uchungu wciągnęła w nozdrza powietrze. Czuła jak ciepły powiew ogarnia jej umysł i ciało. Na jej twarzy pojawił się spokojny uśmiech. Już dawno nie była w tak dobrym humorze. Czuła jak radość wypełnia jej serce. Nawet nie tylko serce. Miała wrażenie, jakby każda komórka, każdy nerw, czy najmniejszy atom jej ciała buzował od narastającego szczęścia.
      Położyła się na ziemi. Długie pasma trawy kołysały się na wietrze i kładły u jej łap, niedostatecznie silne, aby móc stawiać opór powiewowi.
    - W tym świecie nawet trawa jest słaba i krucha - mruknęła lwica.
      Mimo wszystko kochała przyrodę. Będąc lwiątkiem biegała po łąkach upstrzonych amarantowymi kwiatami. Jej bezgraniczna miłość do maków była często przyczyną drwin i wyzwisk najmłodszych mieszkańców Lwiej Ziemi, ale jej to akurat nie przeszkadzało. Kochała czerwień. Uważała ją za najpiękniejszy kolor występujący w przyrodzie.
       Czerwone maki. Czerwony zachód słońca.  
       Czerwona krew.
   
      Przymknęła oczy zamyślona. Odpłynęła na chwilę od rzeczywistości, powracając do świata beztroskich, dziecięcych lat. Dawne wspomnienie pojawiło się pod powiekami.


      - Anioły nas opuściły - tak zabrzmiało jej pierwsze zdanie, które echem odbiło się od ścian jaskini i zamarło groźnie nad zgromadzeniem. Nikt się nie odezwał. Parę osób spojrzało niepewnie na siebie, inne ze strachem patrzyły na tą, która jako jedyna ośmieliła się wypowiedzieć te słowa na głos. Uchungu omiotła wzrokiem grupkę przyjaciół. Na jej twarzy pojawił się drwiący uśmieszek, gdy zwróciła uwagę na najmłodsze lwiątko, niespokojnie rozglądające się w poszukiwaniu pomocy.
      - Zgadzasz się ze mną, Askari? - powiedziała zmienionym głosem, który przez echo przekształcił się w niski warkot.
      Na dźwięk swojego imienia lwiątko podskoczyło i z przestrachem spojrzało na starszą koleżankę. Wzrok lwicy się zmienił. Wcześniej patrzyła na grupę z wyższością i pogardą, teraz jej oczy były łagodne i spokojne. Delikatnie uśmiechnęła się do kociaka. Askariemu ten uśmiech zdawał się drapieżny.
      - Tak - powiedział cicho, bojąc się sprzeciwić lwicy. Ta podeszła do niego i pogłaskała po niewielkiej grzywce.
      - Cieszę się, że podzielasz moje zdanie, Askari - ostatnie słowo powiedziała takim tonem, że na policzkach malca pojawiły się rumieńce.
      - Jak myślicie, co było przyczyną śmierci Ndege? - odezwała się do przyjaciół tak znudzonym głosem, jakby ich rozmowa dotyczyła co najwyżej stopnia zachmurzenia i przewidywalnych opadów.
      Wśród lwiątek powstało zamieszanie. Uchungu uciszyła je podniesieniem łapy. Cała grupa wlepiła wzrok w przywódczynię.
      - Sami już pewnie dawno zauważyliście, że zaczynają dziać się dziwne rzeczy, których nie można normalnie wytłumaczyć. Lwy... zapadają w nieprzerywalny sen, znikają, umierają, zabijają się... i czy nie zwróciliście uwagi na ptaki? Są wszędzie. Oblegają każdy zakątek Lwiej Ziemi. Wątpię, by działo się tak bez powodu. Co się stało? Czemu się tak gromadzą? - mówiła z napięciem. Głos drżał jej z emocji, a szeroko rozwarte tęczówki lśniły niebezpiecznym blaskiem. - Jak myślicie jakie zdarzenie było przełomowe? Co skłoniło zwierzęta do takiego zachowania? Jakieś teorie?
      Przed kociaki wypchnął się rudy lewek i stanął naprzeciwko przywódczyni. Miał tak szkarłatne oczy, że aż przerażające.
      - Przestań wreszcie wciskać nam wszystkim kit. Mam już dość słuchania twoich teorii o końcu świata, nawiedzonych ptakach czy paranormalnych zjawiskach! - warknął. Zazwyczaj pogodny i pełen optymizmu lew, posyłał teraz groźne spojrzenie swojej przyjaciółce. Ta tylko wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
      - Wazi, ale czy to wszystko nie jest banalnie proste? Pamiętasz Ndege? Sam mówiłeś, że jest dziwny i trzeba się trzymać od niego z daleka. A gdy umarł na Lwią Ziemię spadły same nieszczęścia. Uważasz to za zwykły przypadek losu?
      Książę zagryzł wargi i już miał przetoczyć jakiś przekonywujący argument, gdy zza jego pleców odezwał się spokojny głos:
      - Nie wierzę w przeznaczenie - wszyscy odwrócili się by spojrzeć na lwiczkę siedzącą na uboczu. - Nie wierzę w przeznaczenie - powtórzyła. - Bo czym niby ono może być? Dziś rano zjadłam mięso. To nie przeznaczenie, tylko głód. Po południu spotkałam się z Wazim i bawiliśmy się na sawannie. To nie kaprys losu, tylko przyjaźń. Lata temu Lwia Ziemia znalazła się pod panowaniem tyrana, który wygnał jej mieszkańców i pozwolił, by zginęli z głodu. To nie fatum, tylko zło. Żyjemy w przekonaniu o sile wyższej, bogach, którzy zsyłają na nas cierpienie za nasze grzechy lub wystawiają nas na próby, ale tak naprawdę bogowie to wymówka na nasze błędy. Sami wykreowaliśmy sobie mylne pojęcie świata i gdy dotykają nas nieszczęścia usprawiedliwiamy się: ,,Bóg tak chciał". Lecz tak naprawdę każdy z nas sam pisze swoją historię. Życie polega na podejmowaniu wyborów, a to czy były dobre czy złe okazuje się dopiero po czasie. Śmierć Ndege nie była nieszczęściem, mającym zapoczątkować upadek Lwiej Ziemi, lecz tragedią, która wydarzyła się przez jego własną nieuwagę. Mógł nie iść do wąwozu. Wtedy nigdy by z niego nie spadł i byłby z nami dalej.
      Cisza, która zapadła po tych słowach była tak nieprzenikniona, że Uchungu zdawało się że słyszy jak echo bicia jej serca obija się o ściany groty. Spojrzenia lwic się spotkały.
      - Ale z jednym muszę się zgodzić: anioły nas opuściły.
      Niebieskooka spojrzała na przyjaciół z miną zwycięscy.
      - Ja wierzę, że one nadal tu są - odezwał się Askari. Był najmłodszy i nie rozumiał jeszcze pełnej powagi sytuacji, mimo to nie zamierzał porzucić swoich poglądów na temat aniołów, które według legendy chroniły bezpieczeństwa lwiej krainy.
      Uchungu uśmiechnęła się pobłażliwie.
      - W takim razie udowodnij nam, że one wciąż istnieją. Słyszałeś co mówiła twoja koleżanka? Każdy pisze własną historię, nie istnieje coś takiego jak przeznaczenie. Więc jeśli zadziałasz, będziesz w stanie zmienić przyszłość naszych ziem. Chociaż szczerze wątpię.
      Askari nie odpowiedział.


________________________
Jaka długa przerwa, aż muszę policzyć ile to już czasu zmarnowałam...
No trudno. Nie obraźcie się, jeśli co jakiś czas będę tak właśnie się pojawiać i znikać. Nie mam zapisanych nigdzie tak zwanych ,,rozdziałów na czarną godzinę", które zazwyczaj ukrywają się gdzieś w moich dokumentach, i które publikuję, gdy dopada mnie kryzys i brak weny. Ale dopóki mamy święta (Wesołych Świąt! Wesołych Świąt! I duuużo prezentów!), nowy rok, a potem jeszcze urodziny bloga, postanowiłam go trochę odświeżyć.
Chciałam też Was bardzo przeprosić, że nie daję znaku życia i nie stawiam komentarzy pod Waszymi notkami, natychmiast się za to zabiorę.
Niestety nie wiem kiedy pojawi się rozdział 12, ale o ile się szybko wyrobię ze wszystkim, postaram się wrócić do co 2-tygodniowego systemu.

piątek, 7 października 2016

#2 Notka Specjalna: Zwykły dzień Mufasy

Ja nie wiem, czy ja na haju byłam jak to pisałam, czy ktoś mi mózg podmienił, ale takiego nagromadzenia idiotyzmów w życiu jeszcze nie widziałam. Poziom głupoty w tej notce przekracza wszystkie unijne normy. Za uszczerbek na zdrowiu nie ponoszę konsekwencji.

CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!




     Złote źdźbła trawy łaskotały ją w nos, gdy cicho skradała się w stronę szarej myszki. Tylko siłą woli powstrzymywała się przed kichnięciem. Polowanie wymagało dużej precyzji i lwica prawdopodobnie już dawno by się poddała gdyby nie fakt, że najpierw musiała udowodnić swoim siostrom, że jest w tym naprawdę dobra. Posuwała się ostrożnie, pochylając się jak najniżej i prawie szorując brzuchem po ziemi. Zaczynała żałować, że zgodziła się na taki układ. Wyruszyła na sawannę zaraz po tym, gdy Dwala postawiła jej ultimatum: ,,Przestanę cię nazywać golonką, jeśli pokażesz jak świetnie polujesz".
     Beżowa lwiczka bezradnie pokręciła łebkiem. To się nazywają uroki mieszkania z trzema starszymi siostrami. Już od początku wiedziała, że nic z tego nie będzie. Już kilkakrotnie uczyła się łapania nawet najmniejszych gryzoni, jednak te jakimś cudem zawsze jej się wymykały.
     Mysz zatrzymała się i uniosła wysoko uszka, nasłuchując. Młoda łowczyni zamarła wpół kroku. Jej przyszły obiad uporczywie wpatrywał w gąszcz, w którym się ukrywała. Lwiątko przełknęło ślinę. Łapy zaczynały mu drętwieć przez niewygodną pozycję, w której się znalazło.
     ,,No już, odwróć się wreszcie" - pomyślało ze zniecierpliwieniem.
     Zwierzątko jakby słysząc jego myśli odwróciło się i zniknęło w zaroślach.
     Beżowa nie czekając dłużej wyskoczyła z kryjówki w stronę zdobyczy i... rozpłaszczyła się na rozgrzanym od promieni słonecznych kamieniu, którego wcześniej nie zauważyła. Jęknęła z bólu i zaczęła rozmasowywać pulsującą czaszkę. Niezgrabnie wdrapała się głaz i rozejrzała ukradkiem. Miała pewność, że nieznośne siostry zaraz wyskoczą z ukrycia i zaczną się z jej naśmiewać. Jednak na sawannie panowała głęboka cisza, przerywana tylko cykaniem świerszczy. Udając, że nic się nie stało dziewczynka wyciągnęła przed siebie łapkę i zaczęła czyścić ubrudzone kurzem futerko.
     Nie zauważyła tylko, że ktoś jej się przygląda.

     Mufasa już od kilku minut jak urzeczony wpatrywał się w pięknego anioła, którego Wielcy Królowie zesłani mu prosto z niebios. Złote źdźbła trawy kołysały się powoli na lekkim wietrze. Kropelki rosy opadały mu na nos i moczyły futerko. Gorące promienie słońca oślepiały go, a dokuczliwy skwar sprawiał, że cały obraz falował. Ten moment był dla młodego księcia magiczny. Jego serce zabiło mocniej.
     Anioł się wyprostował, wyciągając w stronę słońca smukłą szyję. Przeciągnął się, prostując zdrętwiałe kończyny i zeskoczył z głazu.
     ,,Jak ona ładnie zeskoczyła z tego kamienia" - pomyślał rozmarzony Muffy. Gdyby tylko ta niebiańska istota, która w rzeczywistości była przecież tylko arogancką, niezdarną lwiczką, miała odrobinę mniej szczęścia i spadła z podwyższenia, brązowooki pomyślałby pewnie: ,,Jak ona ładnie spadła z tego kamienia".
     Obiekt jego westchnień obrócił się i dopiero po chwili oczarowany książę zorientował się, że patrzy wprost na niego. Momentalnie przypadł do ziemi, mając nadzieję, że nie został zauważony. Chciał już odwrócić się na pięcie i uciec, jednak anioł już kroczył w jego stronę, więc ten pomysł okazał się bezsensowny. Jeszcze by wyszedł na tchórza, a co gorsze, podglądacza.
      - Hej - przywitała się niebiańska istota i uśmiechnęła się promiennie.
      - Cześć - mruknął Mufasa, udając, że wcale nie widział tego czarującego uśmiechu.
      - Nie widziałam cię tu jeszcze. Chyba stąd nie jesteś? - najwyraźniej anioł postanowił rozpocząć rozmowę. Usiadł przed księciem i pomachał zachęcająco ogonkiem.
      - No nie... Jestem z Lwiej Ziemi. Teraz akurat odwiedzam babcię - wyjaśnił. Nie chciał opowiadać jakie wydarzenia skłoniły go i jego młodsze rodzeństwo do tej nagłej "wizyty".
      - Lwia Ziemia? Wow, nieźle. Podobno mieszkają tam tylko wybrańcy. Niezły z ciebie arystokrata, co? - szturchnęła go przyjacielsko łapką. Mufasa spojrzał na nią niby oburzony.
      - Nie jestem arystokratą. Poza tym na Lwiej Ziemi nie mieszkają same ważne osobistości. To tylko siedziba władców. Reszta stada jest najzupełniej "normalna"! - nie wiedział dlaczego nie powiedział o swoich królewskich korzeniach. Nagła uwaga o arystokratach trochę go uraziła.
      - Widzę, że jesteś obeznany w temacie - mruknęła piękność i uśmiechnęła się zadziornie. - Ciekawe tylko czy umiesz polować... - mruknęła przyglądając mu się z uwagą. Mufasa wypiął dumnie pierś.
      - Oczywiście, że umiem! - zawołał.
     Beżowa uśmiechnęła się chytrze.
      - Udowodnij!

     Słońce przypiekało niemiłosiernie. Żar lał się z nieba strumieniami, a wszystkie zwierzęta skryły się przed upałem. Choć słońce sięgało już najwyższego punktu na niebie, dwa lwiątka niestrudzenie starały się upolować zwierzynę. A właściwie tylko jedno z nich. Cała zabawa polegała na tym, że niedoszła łowczyni spokojnie wylegiwała się na kamieniu niczym egipska bogini, a zlany potem Muffy niezdarnie próbował złapać uciekającego gryzonia.
      - I jak ci idzie? - spytała po kilku minutach lwiczka podpierając sobie głowę łapką.
     Złoty posłał jej spojrzenie spode łba. Ta tylko uśmiechnęła się zalotnie i zamrugała długimi rzęsami.
     Książę padł na ziemię, głośno dysząc. Starł łapą pot z czoła i już na dobre rozłożył się na nagrzanym od słońca gruncie. Jego towarzyszka posłała mu współczujące spojrzenie.
      - Już wymiękasz? No cóż, chyba zostawię cię samego - jęknęła z udawanym rozczarowaniem i zaczęła się oddalać. - A wyglądałeś na takiego silnego i niezniszczalnego - uśmiechnęła się do siebie pod nosem.
      - Ej, czekaj! - tak jak myślała, lwiątko natychmiast się podniosło - Jak powiedziałem, że złapię tę głupią mysz, to ją złapie! - zawołał wojowniczo.
     Na te słowa beżowa rozpromieniła się i zajęła swoje miejsce na kamieniu. Wymościła się wygodnie, wyciągając przed siebie łapki, machnęła z zadowoleniem ogonkiem i uśmiechnęła jak prawdziwy anioł - Proszę, zaczynaj.

     Normalnie Mufasa nigdy nie zgodziłby się na coś takiego. Ale to była sytuacja wyjątkowa, tu chodziło o jego honor. Fakt, niepotrzebnie zgadzał się na to całe polowanie, ale nie mógł też odmówić. Teraz jak głupi ganiał za jakąś myszą, a ,,pani wszechświata" jak gdyby nigdy nic czyściła sobie paznokcie, rozłożona na skale. Gdyby nie była lwicą dałby jej nieźle w nos.
     Minęło sporo czasu nim na wpół żywy książę, choć zmęczony i zakurzony, powrócił szczęśliwy z pola bitwy z ofiarą w pysku. Takiego zakończenia nie wyobrażała sobie ani lwiczka, ani nawet on sam.
      - Proszę - powiedział i położył jej przed nosem martwą mysz.
     Beżowa z zachwytem klasnęła w łapki.
      - Cudownie. Poszło ci świetnie, choć trochę opornie. W przyszłości na pewno będziesz świetnie polować. Nie tak dobrze jak ja, ale zawsze - machnęła wyniośle łapką.  - Jak masz na imię? - zadała pytanie, które jakoś wcześniej wyleciało jej z głowy.
      - Mufasa - powiedziało lwiątko z dumnie niesioną głową.
      - Aha. Ja jestem Sarabi, wiesz to takie dostojne imię. Oznacza miraż. Rozumiesz? MI-RAŻ! Powiedz, czy to nie brzmi romantycznie? - zatrzepotała rzęsami.
     Dziedzic tronu poczuł się odrobinę niezręcznie.
      - No tak, rzeczywiście bardzo ładne - mruknął niewyraźnie pod nosem.
      - A teraz chodź, idziemy! - rzekła władczym tonem i zeskoczyła z kamienia.
     Lwiątko złapało swoją zdobycz i opornie ruszyło za nią.

      - Dwala! Dwala! DWAAAALAAA!!! - krzyczała tak już od kilku minut, przedzierając się przez gąszcz. Mufasa pokornie dreptał za nią, czując się trochę jak jakiś pies, który musi wykonywać wszystkie rozkazy swojego właściciela.
      - Już się poddałaś, golonko? - usłyszeli w pobliżu czyiś żeński głos, a po chwili chichot kilku osób.
      - Szybko, dawaj mysz - syknęła Sarabi.
     Muffy bez sprzeciwu podał jej martwą zdobycz, choć wciąż nie wiedział co się dzieje.
      - Ha, jeszcze czego! Zobacz co mam! - dodała już głośniej Sabby.
     Kępka trawy poruszyła się i po chwili wyskoczyła z niej biszkoptowa kocica. Przeturlała się parę metrów i jak żaba rozpłaszczyła się na ziemi. Chwilę jeszcze jęczała, klnąc pod nosem, by po chwili szybko powstać i z szerokim uśmiechem stanąć na wprost przybyszów i przyłożyć łapę do czoła jak podczas salutowania.
      - Dzień do-bry! Witam panią i pana, pardon chciałam powiedzieć panią golonkę, w naszych skromnych progach! Opłata za wejście - jedna mysz! - mrugnęła do nich i wystawiła język.
     O ile Mufasa już wcześniej nie wiedział co się dzieje, teraz zgłupiał już kompletnie i nieuleczalnie.
      - Oto mysz. Sztuk: jedna - powiedziała Sarabi kładąc przed Dwalą ofiarę. Biszkoptowa spojrzała na martwe ciało szeroko otwartymi oczyma - Gol... Sabby, jak ty to zrobiłaś?! - jednak po chwili się zreflektowała - Krócej być nie mogło? Żeby pół dnia uganiać się za jakąś myszą, przecież to nic trudnego złapać jednego małego gryzonia - oświadczyła z wyższością. - A tak właściwie to kto to? - wskazała łapą na księcia.
      - Mój sługa - machnęła niedbale łapką Sarabi. -Nikt nadzwyczajny, ale uparł się, żeby przyjść - skłamała, nawet nie zwracając uwagi na jego zdezorientowaną minę.
      - Super, chodźcie - Dwala w podskokach ruszyła przed siebie.
      - Sarabi... - mruknął niepewnie Mufasa
      - Słucham cię
      - Po co ci była ta mysz?
      - Żeby Dwala przestała mnie nazywać golonką, a co? - ta wiadomość go dobiła.
      - A teraz ta mysz na coś się nadaje?
      - A niby na co? Najwyżej jako padlina - wzruszyła ramionami wyraźnie znudzona tematem.
     Przyszły król odwrócił się jeszcze, żeby ostatni raz spojrzeć na zdrętwiałe ciałko swojej ofiary. To on tak się starał, biegał kilka godzin w skwerze, uganiając się za nią jak głupi, a ta lwica mówi mu, że to tylko po to, aby przestano się z niej naśmiewać?! Sam miał teraz ochotę stanąć przed nią i wykrzyczeć: ,,Ty obrzydliwa golonko!"
     Trawa zaczęła się rozrzedzać, a zastąpiły ją odłamki skalne. Niebawem trójka lwiątek stanęła przed średniej wielkości jaskinią.
      - Hej, dziewczyny! - zawołała donośnie Dwala w stronę czarnej jamy. Mufasa uniósł jedną brew. Z groty doszły ich jakieś zduszone głosy, potem jęki i po chwili wybiegły z niej dwie rozjuszone kotki.
      - Naanda, nic nie poradzę na to, że twój nochal jest wielki jak stąd na Lwią Ziemię! Ale nie martw się, jeśli wytarzasz się w błocie nikt cię nie pozna i nie będziesz się musiała dłużej martwić, że cała Afryka zobaczy jaką masz ,,cudowną" urodę!
      - A ty masz krostę na policzku, wiesz! Jest wielka i obrzydliwa! Obejrzyj się w wodopoju, założę się, że wszyscy na twój widok uciekną!
      - Ta, jasne, nie wymyślaj! - prychnęła tamta, ale już mniej pewnym głosem. - Dwala, powiedz, która z nas jest piękniejsza! - rozkazała.
     Biszkoptowa lwiczka uśmiechnęła się delikatnie, rozkładając szeroko łapki - Diku, Naanda! Nie kłóćcie się, proszę! To niszczy naszą siostrzaną miłość. Poza tym nie ma o co się spierać, obie jesteście jednakowo brzydkie!
     Siostry zawarczały i rzuciły się na siebie. Mufasa zszokowany wpatrywał się w tę scenę, nie wiedząc co ze sobą począć. Może wypadałoby się zręcznie wycofać i uciec jak najdalej od tych wariatek. Nie miał bladego pojęcia jak się zachować, ani co powiedzieć. Cała czwórka nowo poznanych lwiczek nie dosyć, że była okropna z charakteru, to jeszcze wszystkie siostry wyglądały niemalże identycznie. Jedynym wyjątkiem była Dwala, która odznaczała się najjaśniejszym futerkiem.
     Po kilku minutach zmęczone walką młode lwice padły na ziemię, próbując złapać oddech. Tylko Diku, która przypadkowo zauważyła swoje odbicie w pobliskim jeziorze, samotnie łkała pod cieniem akacji na widok malutkiego pieprzyka na policzku. Sarabi z ociąganiem podniosła się i ruszyła w jej stronę, aby jakoś ją pocieszyć, ale widocznie powiedziała coś niestosownego, bo Diku rozpłakała się na dobre i uciekła do jaskini. Niespecjalnie poruszona Sabby tylko wzruszyła ramionami i wróciła do Mufasy.
      - Co jej powiedziałaś? - spytał, choć miał wrażenia, że zaraz zacznie tego żałować.
      - Że nie ma się przejmować, bo nie wiadomo jak bardzo by była obrzydliwa i tak będę ją kochać. Tylko nie wiem dlaczego tak gwałtownie zareagowała.  - odparła spokojnie Sabby.
      ,,A ja chyba wiem" - pomyślał złoty lewek, ale bał się powiedzieć to na głos.
     Dwala i Naanda zainteresowane ich rozmową śmiało do nich podeszły. Książę z zakłopotaniem spoglądał na nie. Czuł, że powinien coś powiedzieć, ale nie miał pomysłu na rozpoczęcie rozmowy, a cisza stawała się coraz bardziej niezręczna.
      - Sarabi, Naanda jesteście do siebie bardzo podobne. Gdybym nie wiedział, że jesteście siostrami pomyślałbym, że Sarabi jest siostrą Naandy a Naanda siostrą Sarabi - powiedział dość nielogicznie i zaraz zawstydził się własnej głupoty.
     Kotki spojrzały na siebie z osłupieniem, po czym równo wybuchnęły śmiechem. Przyszły król Lwiej Ziemi niespokojnie spoglądał to na jedną, to na drugą, nie wiedząc czy śmiać się razem z nimi czy zapaść pod ziemię. Niezręczną sytuację przerwała Dwala, która z uśmiechem na ustach którego nie powstydziłaby się żadna urocza dziewczynka z krwawego horroru, oświadczyła, że teraz wszyscy będą bawić się w dom i Mufasa zostanie jej mężem.
      - Zaraz! - Sarabi stanęła przed nią, mierząc siostrę nienawistnym spojrzeniem. - Dlaczego to niby on ma być twoim mężem, co? Ja go pierwsza znalazłam - stanęła na palcach, żeby być wyższa i spojrzała na kremową z góry.
      - Ale kompletnie nie nadajesz się na żonę! Nic nie potrafisz! Ze mną będzie mieć o wiele lepiej! - napuszyła się.
      - Nie zapominajcie o mnie! Kim ja niby będę jak ty żoną, co?! - do rozmowy dołączyła się Naanda.
      - Ty? - Dwala spojrzała na nią marszcząc w skupieniu brwi. Chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią i oświadczyła: - sprzątaczką.
     Mufasa z rosnącym przerażeniem patrzył na Naandę, która wyglądała jakby zaraz miała wybuchnąć i rozniecić w pył całą sawannę. Siedząca obok Sarabi porywczo zerkała to na jedną to na drugą, gotowa w razie potrzeby przyłączyć się do sprzeczki. Nie musiała długo się czaić, bo rodzeństwo od razu rzuciło się sobie do gardeł. Lwice zaczęły się tarzać po ziemi i warczeć niczym żądne krwi jamniki.
     ,,To moja szansa!" - w głowie dziedzica tronu pojawiła się rozpaczliwa myśl. Książę odwrócił się na pięcie i dał susa przed siebie.
     ,,Uciekaj, uciekaj, uciekaj! Jak najdalej od tych wariatek! Uciekaj!" - tylko te słowa huczały mu w głowie gdy biegł na oślep przez rozległe tereny Słonecznych Pól.







___________
Jeśli dotrwałeś do końca powinieneś dostać nagrodę za wytrwałość i wyrozumiałość dla zrujnowanej psychiki autorki.




BTW, witajcie po długiej przerwie!