środa, 6 kwietnia 2016

5. Pogrzeb

    Uru z niezadowoleniem przyglądała się sufitowi jaskini. Zaraz po przebudzeniu utkwiła w nim swój niezadowolony wzrok i z uporem maniaka liczyła wszystkie szczeliny i zagłębienia w skale. Musiała się za wszelką cenę uspokoić i powstrzymać rosnący w niej gniew.
         Lwica wyciągnęła pazur i od niechcenia przejechała nim po skale. Usłyszała nieprzyjemny, wysoki dźwięk i zmarszczyła brwi. Zastanawiała się nad dalszymi rozkazami. Owszem wydała już kilka, tak dla lepszego bezpieczeństwa, jednak to jeszcze nie było to. Ciągle miała wrażenie, że stać ją na więcej. Już od dłuższego czasu łudziła się, że Uchungu ominie Lwią Ziemię i uda się na zachód, jednak nic na to nie wskazywało. 
         Ze złością uderzyła łapą w najbliższy kamień i syknęła wściekle czując nieprzyjemny ból. Naprawdę, zachowywała się jak jakieś małe lwiątko, które chce wyładować swój nagromadzony gniew i frustrację na otoczeniu. A nie, poprawka. Nie zachowywała się jak lwiątko, tylko Askari. Szczerze powiedziawszy nigdy za nim nie przepadała. Zawsze chodził jakiś zły i naburmuszony, a gdy ktoś go zirytował mógł zniszczyć połowę Lwiej Ziemi.
         Uru zazgrzytała zębami z niezadowoleniem. Żeby chociaż czuł się odpowiedzialny za swoje czyny i jakoś naprawił zniszczenia, czułaby się nawet wdzięczna. Mimo to wszystkie szkody automatycznie spadały na jej konto, co niezmiernie ją denerwowało. Jako królowa powinna dbać o swoje ziemie i tereny, a nie wiecznie usprawiedliwiać czyny nieradzącego sobie z silnymi emocjami żołnierza. Gdyby nie to, że utrzymywał dobre stosunki z jej mężem i był naprawdę dobrym i wykwalifikowanym wojownikiem, pewnie już dawno przemówiłaby mu do rozumu. 
         Westchnęła cicho i powróciła do liczenia rys na ścianach groty. Przynajmniej to pozwalało jej się odrobinę uspokoić i odstresować. Ostatnie wiadomości, które otrzymała od Zuzu nie były najlepsze, a można nawet powiedzieć, że makabryczne. Świadomość, że właśnie w tej chwili Uchungu zbliża się do królestwa napawała młodą królową zarówno strachem, jak i złością. Wiele razy zastanawiała się jaki cel może mieć lwica, jednak odpowiedź jak na złość nie przychodziła jej do głowy. 
         Jeszcze raz warknęła głucho. Dzisiaj wyda nowe rozkazy. Miała nadzieję, że szkolenie nowych wojowników idzie Askariemu bez problemu. Ahadi nawet dał mu w prezencie nową uczennicę. Uru zupełnie nie rozumiała dlaczego jej inteligentny małżonek zadaje się z takimi typami. No cóż, czasem trudno jest jej zrozumieć jego działania. Mimo wszystko nie ingerowała w jego sprawy. 
          Przymknęła na chwilę oczy. Miała już tego wszystkiego powoli dosyć, jednak nie była typem osoby, która łatwo się poddaje. Zawsze udawało jej się znaleźć wyjście nawet z najtrudniejszych sytuacji, które wymagały wysiłku intelektualnego i przeanalizowania wszystkich wiadomych faktów oraz połączenia ich w spójną całość. 
         Ułożyła się wygodniej na plecach, powoli się odprężając. Posadzka w jaskini była twarda i chłodna, jednak zważywszy na wysoką temperaturę panującą na zewnątrz nie przeszkadzało jej to. 
         Zamruczała z zadowoleniem, wsłuchując się w dźwięki dochodzące z sawanny. Do jej uszu doszedł daleki śpiew ptaków. Zapowiadał się naprawdę piękny dzień, jednak ze względu na upał postanowiła dziś wyjątkowo nie pokazywać się na dworze. 
         Z tego co obliczyła, Ahadi powinien wkrótce wrócić z porannego patrolu. Jak miło, że ją w tym wyręczył! Co prawda przystała na tę propozycję niechętnie, gdyż zawsze wolała wszystko robić po swojemu. Po długiej rozmowie i przedstawieniu przez lwa wszystkich argumentów ostatecznie została w domu. Gdy teraz o tym rozmyślała czuła się naprawdę wdzięczna. 
       - Uru, co ty robisz? - usłyszała nagle nad sobą głos. Niechętnie rozchyliła powieki i przyjrzała się lekko zaskoczonej twarzy Ahadiego. 
       - I jak tam? - spytała klepiąc go po policzku, ignorując zadane przez niego pytanie. 
       - Wszystko w porządku - westchnął. 
         Lwica ze zrozumieniem kiwnęła głową i usiadła obok niego. 
       - Słyszałeś już o Wazim? - burknęła niechętnie przechodząc do tej mniej przyjemnej części rozmowy.
       - Jeśli masz na myśli władcę Doliny Światła, to owszem, słyszałam. To doprawdy smutne i straszne wydarzenie - pokiwał głową, a jego wcześniejszy uśmiech nagle znikł. 
       - Wiem - powiedziała Uru i przygryzła lekko wargę. - Uchungu znowu robi zamieszanie. Zabiła kolejną osobę, która prawdopodobnie stanęła jej na przeszkodzie. Nie wiem co ona kombinuje, ale jestem pewna, że zmierza na Lwią Ziemię - stwierdziła z namysłem. 
       - Chyba naprawdę musimy coś z tym zrobić - zauważył lew. Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz gorsza, a obawiał się, że Uchungu raczej nie chce ich odwiedzić tylko po to, by pogawędzić o starych czasach i rozejrzeć się po ziemi, na której przyszła na świat. Z tą lwicą nie było żartów, stanowiła ona niemałe zagrożenie dla ich królestwa oraz okolicznych ziem. 
       - Wiesz, że jako władcy Lwiej Ziemi jesteśmy zaproszeni na pogrzeb Waziego? Odbędzie się niedługo - wyraźnie posmutniała. Uru rzadko kiedy okazywała emocje. Najczęściej przybierała na twarz poważną maskę. Jednak w obecności Ahadiego mogła sobie pozwolić na okazywanie swoich prawdziwych uczuć. 
       - Z tego co wiem przyjaźniliście się - dodał samiec i spojrzał współczująco na lwicę. Ta tylko kiwnęła głową. Nie chciała tego wspominać. Nie teraz.
       - Nie wiem czy zdołamy pojawić się na tej uroczystości. Uchungu ciągle się do nas zbliża, a ja nie chcę, by trafiła tu pod naszą nieobecność. No i rzecz jasna trzeba podrzucić komuś do opieki Mufasę - przyznała. 
       - Fakt, jednak na wszelki wypadek nie wyrzucajmy pogrzebu z planów. Wypadałoby jednak się na nim pokazać. A Mufasą zajęłaby się moja mama, na pewno z chęcią się zgodzi - dodał lew.



         Niebo wyglądało dziś na wyjątkowo ponure i szare. Zwierzęta pochowały się w swoich norach i nie wyglądało na to, by jakieś szybko wyszło ze swojej kryjówki. Władcy Lwiej Ziemi szli powolnym krokiem w stronę pagórków i wzgórz rozciągających się na horyzoncie. 
         Że też nawet pogoda musiała wprawić ich w melancholijny nastrój! 
         Uru jeszcze bardziej posmutniała. Miała tylko nadzieję, że nikt nie widzi na jej twarzy tych wszystkich emocji, jednak udawanie poważnej i niewzruszonej jakoś jej dziś nie wychodziło. Może to przez ten pogrzeb? Tak, to na pewno z tego powodu. 
         Niepocieszona wpatrywała się nieco zamglonym wzrokiem przed siebie. Cały świat nagle wydał jej się wyjątkowo szary i smutny. 
         Westchnęła cicho i bez słowa kontynuowała podróż. Dlaczego to spotkało akurat Waziego? Zawsze żył sprawiedliwie. Rodzina była dla niego najważniejsza. Był w stanie zrobić dla niej dosłownie wszystko, byleby zapewnić jej ochronę i bezpieczeństwo. Swojego syna wysłał nawet na Lwią Ziemię pod pretekstem nauki walki. Uru jednak dobrze wiedziała, że zrobił to tylko po to, by jego jedynakowi nic się nie stało, gdy Uchungu grasuje w pobliżu. Dla jego syna wieść o śmierci ojca musiała być wielkim ciosem. 
         Nawet nie zauważyła, gdy dotarli na miejsce. Szła dumnym krokiem przed siebie, jednak wciąż trzymając się blisko Ahadiego, by przypadkiem nie zniknął jej z oczu. Przecisnęli się przez tłum i wreszcie stanęli w szerokim okręgu. W samym jego środku znajdował się szaman, który klęczał przy leżącym obok lwie. 
          Uru bez problemu rozpoznała charakterystyczną rudą sierść oraz czekoladową grzywę. Poczuła, jak robi jej się dziwnie sucho w gardle, a łzy rozmazują obraz. Szybko wytarła je wierzchem łapy, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Otrząsnęła się lekko i przybrała swój charakterystyczny beznamiętny wyraz twarzy. Powoli wypuściła powietrze z płuc starając się opanować. 
            Ponownie przyjrzała się poczynaniom szamana. Mandryl chwycił za nieduży flakonik i wylał jego zawartość na wysuniętą dłoń. Po chwili zaczął powoli wsmarowywać mazidło w skórę lwa. Gdy już zakończył, chwycił leżącą nieopodal miskę, w której znajdowały się różnobarwne płyny. Zamoczył w nich palce, po czym nakreślił na czole lwa dziwne, niezrozumiałe znaki.
             Kasztanowa nieświadomie wtuliła się bardziej w Ahadiego. Po plecach przeszedł jej dreszcz. Nie chciała oglądać tego ciała. To było dla niej zbyt trudne. Odetchnęła głęboko. Przecież nie może ukazywać emocji. Co by zaczęto o niej mówić, gdyby nagle okazało się, że wielka królowa Lwiej Ziemi mdleje na widok martwych lwów? Przecież to nic takiego, to tylko pogrzeb... jej przyjaciela z dzieciństwa.
              Do jej uszu doszły jakieś niewyraźne głosy. Widocznie ceremonia już się rozpoczęła. Lwica niechętnie puściła złotego i spojrzała twardo przed siebie. Szaman zaczął mówić. Nie wsłuchiwała się w jego słowa. Gdyby ktoś ją potem zapytał, jak przebiegła uroczystość, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Przymknęła oczy wsłuchując się w bezbarwny głos, który rozchodził się echem po skałach i ginął gdzieś, w głębokich wąwozach...



          - Uru! - usłyszała gdzieś obok wesoły śmiech. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Nigdy nie okazywała emocji, ale w jego obecności mogła sobie na to pozwolić. Po chwili jej wargi ułożyły się w delikatnym uśmiechu.
          - Wazi! - odkrzyknęła wesoło i odwróciła się w jego stronę.
      Rude lwiątko podbiegło do niej z łobuzerskim uśmiechem na ustach. - Mam coś dla ciebie - zakomunikował z tajemniczym wyrazem twarzy i pociągnął ją za sobą.
          - Hej, co ty robisz? Przecież nie możesz mnie tak ciągnąć! - mruknęła z niezadowoleniem. Nigdy nie była przyzwyczajona do tego, jak bardzo energicznym i wesołym lewkiem jest Wazi.
      Wreszcie Uru zatrzymała się czując, że łapy odmawiają jej posłuszeństwa. Jej drobne ciałko lekko drżało. Brązowooka ze zmęczeniem opadła na ziemię.
          - Nie rób... tak... więcej... - sapnęła pomiędzy łapczywymi oddechami.
          - Przepraszam - zmieszał się odrobinę lewek. - Chciałem ci tylko coś pokazać - uniosła łeb. Jego słowa ją zaciekawiły, mimo że nie dała tego po sobie poznać.
          - Zamknij oczy - zażądał z poważną miną, jednak nie potrafił ukryć wesołości w głosie. Kasztanowa posłusznie wykonała polecenie. Poczuła, jak Wazi ostrożnie kładzie jej coś na głowie. Zmarszczyła brwi. To było dziwnie miękkie i delikatne.
          - Możesz otworzyć - usłyszała cichy głos tuż przy uchu. Rozchyliła powieki i szybko rozejrzała się wokół. Wciąż stała w tym samym miejscu co wcześniej, a rudy lewek siedział tuż obok z szerokim uśmiechem na ustach. Lwica przez chwilę patrzyła na niego z niezrozumieniem, jednak po chwili podeszła do pobliskiego strumyka i pochyliła się nad taflą wody. Na głowie miała wianek zrobiony z drobnych, błękitnych kwiatków, których płatki delikatnie unosiły się poruszane przez wiatr.
          - Dziękuję - powiedziała cicho, zafascynowana tym niezwykłym darem. Wazi uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile było to w ogóle możliwe. Uru przez chwilę przyglądała się jego roześmianej twarzy, po czym niespodziewanie wskoczyła na niego i przygwoździła do ziemi. Rude lwiątko spojrzało na nią zdezorientowane, gdy nagle zetknęło się z podłożem.
          - Ha, ha! Ale masz minę! - zaśmiała się przyszła królowa i puściła do niego oczko. Wazi odwrócił wzrok udając obrażonego.
          - Zejdź - mruknął naburmuszony.
          - Hę? - lwiczka zabawnie przekrzywiła łepek patrząc z zaskoczeniem na kolegę. Zawsze czymś ją zaskakiwał. Niechętnie cofnęła się parę kroków i już chciała wrócić na Lwią Skałę, gdy tym razem to ją ktoś przydusił do ziemi.
          - Nie ze mną takie numery królewno! Wazi nigdy nie przegrywa! - usłyszała wesoły głos i również się zaśmiała. Spojrzała przyjacielowi prosto w oczy. W czerwonych tęczówkach zobaczyła wesołe iskierki radości. W tamtym momencie pomyślała, że zawsze chciałaby je oglądać.



      Powoli uniosła głowę. Wazi... to właśnie on urozmaicał jej nudne dzieciństwo. To na niego od dawna mogła liczyć. Właściwie to on jej pokazał czym są prawdziwe dobro, miłość i przyjaźń. I nawet po tym, jak ostatecznie wybrała Ahadiego, wciąż utrzymywali przyjacielskie stosunki.
      Dyskretnie rozejrzała się po twarzach zgromadzonych. Nagle dostrzegła charakterystyczną rudą sierść i brązową grzywkę. Młody lew, właściwie wciąż nastolatek siedział w rogu ze spuszczoną głową. ,,Jego syn?" - pomyślała lwica i zaraz zalała ją ponowna fala żalu. Przypatrzyła się lwu. Wyglądał prawie tak samo jak jego ojciec. Nawet postawę miał podobną. Ciekawe czy też charakter? Kasztanowo długo wpatrywała się w niego.
      Bała się spojrzeć mu w oczy.



      Ahadi szedł przed siebie, kołysząc się lekko w rytm cichej melodii wygwizdywanej przez ptaki. Niebo przybrało już blady odcień, z którego wywnioskował, że zbliża się wieczór. W oddali zobaczył stado pasących się zebr i antylop, gdzieniegdzie napotykał spojrzenia innych afrykańskich zwierząt. Właściwie wszystko wyglądało tak samo jak zwykle. Po prostu kolejny dzień życia. A jednak coś było nie tak.
          - Ale żeś się zamyśliła - mruknął cicho odwracając się w stronę Uru. Lwica szła parę kroków za nim, z nieco nieobecnym wyrazem twarzy.
          - Co? - przeszła tuż obok nie zwracając w ogóle na niego uwagi.
          - No przestań tak się marszczyć, jeszcze zmarszczek dostaniesz! - dogonił ją. Brązowooka nie zaszczyciła go ani jednym spojrzeniem uparcie wędrując dalej. - Aha - mruknęła.
          - No masz! Uru, halo tu ziemia! Słuchasz ty mnie w ogóle?
          - Aha - otrzymał taką samą odpowiedź.
          - A to nie było tak, że przez Lwią Ziemię przebiegło stado różowych słoni w zieloną kratkę, które tańczyły makarenę i śpiewały po chińsku, a na koniec przyszła wielka mrówka i ugryzła Mufasę?
          - Aha
          - Uru, nie słuchasz mnie! - zawołał żałośnie Ahadi rozkładając bezradnie łapy.
          - Co? Nie, dlaczego? Słucham - mruknęła lwica na chwilę powracając do rzeczywistości. Co mogła poradzić na to, że ma kompletny mętlik w głowie i już od paru godzin stara się go uporządkować. Cała uroczystość pogrzebowa wzbudziła w niej wiele emocji, o których odczuwanie nigdy by siebie nie posądzała. Mieszały się w niej sprzeczne uczucia. Żal i smutek, po chwili zastępował gniew i niepohamowana furia. Miała ochotę się na czymś wyżyć. Już wszystko jedno czy byłby to napotkany na drodze kamień czy jej niewinnie stojący obok mąż. Jednak całą sobą powstrzymywała się przed wybuchem. W końcu nie może się zachowywać jak ten idiota Askari, prawda?
          - Ahadi, pomyśl - zazgrzytała ze złością zębami - jesteśmy kompletnie bezradni. Owszem, mamy wojsko, wyszkolonych żołnierzy, a co za tym idzie, ogromną siłę i przewagę liczebną, jednak tak naprawdę każdy nasz ruch jest zależny od Uchungu! To ona trzyma nas w szachu i wykonuje ruchy pionkami w swojej chorej grze. Nie widzisz, że jesteśmy zwykłymi marionetkami, a ona porusza jedynie naszymi sznurkami, a na dodatek bawi się wspaniale oglądając naszą bezbronność? - warknęła. Złoty lew przyjrzał jej się z ciekawością
          - No nieźle. Jak się postarasz potrafisz mówić zupełnie jak natchniony Askari! - uśmiechnął się delikatnie.
          - Nie porównuj mnie do niego! Wiesz, że działa mi na nerwy. Poza tym to nie czas na żarty. Jesteśmy w...
          - ...niebezpieczeństwie, tak kochanie, wiem że to twoje ulubione słówko, które powtarzasz bardzo często, ale nie uważasz, że to lekka przesada? Wątpię, aby Uchungu była w stanie w pojedynkę wygrać z całą Lwią Ziemią. Wydaje się to naprawdę absurdalne, wręcz surrealistyczne, nieprawdaż? - powiedział spokojnie. - Owszem, nie mamy o niej za wiele danych. wiemy tylko tyle, że obecnie przebywa w okolicach Doliny Światła, a jej celem jest niewątpliwie Lwia Ziemia - już od dawna starał się wykluczyć ostatnią myśl, jednak wszystko wskazywało na to, że sławna morderczyni zmierza w stronę ich królestwa. Niechętnie musiał przyznać rację kasztanowej. - Więc - podjął znowu dalszą rozmowę - co jeszcze wiemy na jej temat? - zwrócił się do władczyni.
          - Nie zaczyna się zdania od ,,więc" - upomniała go lwica, jednak po chwili spoważniała -Istotnie, brak nam dokładnych informacji - przytaknęła, jednak zaraz zacisnęła zęby i spojrzała Ahadiemu prosto w oczy. W jej zazwyczaj spokojnych bursztynowych oczach dostrzec było determinację i jakiś niebezpieczny błysk, którego zielonooki jeszcze nigdy nie widział u swojej wybranki serca.
          - Wiem tylko jedno - zawarczała groźnie - jeśli Uchungu pojawi się na Lwiej Ziemi, osobiście ją zabiję!

________________
Ech, Uru, Uru... cała notka jest właściwie jej poświęcona, ale co tam. Nawet nie wiecie jak trudno mi się to pisało. Utknęłam na pogrzebie i nie miałam pojęcia jak to dalej pociągnąć. Ale jest. ^^ W sumie chciałam napisać coś więcej, ale ta smętna uroczystość jakoś mnie zniechęciła. Dlatego też mamy krwiożerczą i żądną zemsty królową! ;)
A kiedy lwiątka? Przewiduję je na rozdział 6, czyli już niedługo! *podskakuje ze szczęścia*