wtorek, 26 lipca 2016

8. Tragedia na Ceremonii Wyboru


 Gdy Siri weszła do jaskini miała wrażenie, jakby ktoś rzucił na jej oczy czarną płachtę. Dookoła panowała ciemność tak głęboka, że ledwo widziała swoje łapy. Ostrożnie ruszyła przed siebie, uważając, aby przypadkiem się nie potknąć o wystające z podłoża drobne skałki.
    - Ndoto? - zdawało jej się, że powiedziała to szeptem, ale w panującej ciszy jej głos zabrzmiał donośnie. Dźwięki odbiły się od ścian groty tworząc echo. Lwica lekko się skrzywiła. Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi.
    - Odezwij się, proszę. Chciałabym porozmawiać - poprosiła. Gdzieś w oddali usłyszała ciche warknięcie. Przełknęła ślinę i na chwiejnych łapach ruszyła w stronę przyjaciela.
    - Idź sobie, chcę pobyć sam - usłyszała głos obok siebie. Po chwili poczuła ciepły oddech na swoim karku. Nawet nie sądziła, że ktoś może się tak szybko i bezszelestnie poruszać w takich ciemnościach.
    - Ndoto, myślę, że po tym co się stało powinieneś poszukać wsparcia wśród przyjaciół - oświadczyła lwica.
    - Och, a ty kto? Pani psycholog? - prychnął.
      Siri jednak nie dawała za wygraną.
    - Wiem, że teraz jest ci ciężko. Nawet nie wiesz jak bardzo jest mi przykro z powodu śmierci twojego ojca, ale naprawdę nie powinieneś zamykać się przed światem.
    - Nie zamykam się przed światem. To świat zamknął się przede mną. A teraz już idź, miałem ochotę sobie pospać.
       W tym momencie fioletowooka nie wytrzymała. Skoczyła na lwa i z całej siły przygniotła go do ziemi. Pochyliła się nisko, aby móc go lepiej widzieć. Zauważyła tylko błysk w orzechowych tęczówkach.
    - Nie mów tak! Nie pozwalam ci tak mówić! Nie pozwalam ci się zamknąć w sobie i przesiadywać całe dnie w tej obrzydliwej jaskini! Tak, jest ciężko, jest smutno i źle, ale nie wolno nam się poddawać, bo inaczej nic nie osiągniemy. Nie uda się ponownie poczuć szczęścia. - początkowy krzyk zamienił się w szept. Siri pochyliła się nad przyjacielem. Czuła jak łapy jej drżą.
    - Wiem, jak się czujesz, bo kiedyś sama straciłam obojga rodziców. Również czułam smutek... nie, rozpacz. Byłam kompletnie załamana. Ale pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że to nie ma sensu. Bo po co się zadręczać przeszłością całe życie? Po co marnować łzy na coś, czego i tak nie możesz zmienić? Ten świat jest wspaniały i piękny, choć czasem nie widać tego na pierwszy rzut oka. Wystarczy się tylko rozejrzeć - poczuła, że oczy zaczynają ją piec. Nie mogła się rozpłakać. Nie tutaj, nie przy nim. Chciała powiedzieć coś jeszcze, jednak głos uwiązł jej w gardle. Z trudem przełknęła ślinę i dokończyła drżąco: - Ndoto, nie chcę, żebyś się przez to zmienił.
       Jej uścisk zelżał. Lew był w stanie swobodnie się poruszać.
    - Siri... - odezwał się już łagodniej i wyciągnął w jej stronę łapę. Ale lwica już wybiegła z jaskini.

    Szaman uśmiechnął się ciepło, spoglądając na lwiątka.
   - Jakie wybraliście imiona? - spytał podnosząc na ręce księcia. Kociak ziewnął i otworzył zaspane ślepka. Głęboka zieleń jego oczu zwróciła uwagę stojących najbliżej lwic, które natychmiast z piskami rozczulenia rzuciły się w stronę małego księcia.
   - Taka - odezwał się dotąd milczący Ahadi.
         Mashariki pokiwał powoli głową. - Idealnie. Macie identyczne oczy - zauważył.
         Król wypiął dumnie pierś słysząc tę uwagę.
   - Wdał się w tatusia. Ale trzeba przyznać, że i tak bardziej przypomina Uru. Oby tylko kochana Machi nie odziedziczyła charakterku po mamie - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
   - Machi? - królowa uniosła z powątpiewaniem brwi. Uwagę o swoim ,,charakterku" zignorowała. Przynajmniej na razie. - Ledwo się urodziła już wymyślasz jej jakieś niestosowne przezwiska? - pokręciła z dezaprobatą głową.
   - Wcale nie jest niestosowne! To nie przezwisko, tylko skrót imienia. Przecież do dzieci często się mówi tymi no... skrótami, nie?
         Brwi kasztanowej uniosły się jeszcze wyżej, o ile to w ogóle możliwe. - Cokolwiek masz na myśli zostaw to dla siebie. Ona ma na imię Machafuko - z dokładnością przesylabizowała ostatni wyraz.
         Ahadi westchnął przeciągle. Nauczył się, że w walce słownej to wybranka jego serca miała dominującą przewagę. To zawsze ona musiała mieć ostatnie słowo. No i nigdy nie widział bardziej upartego stworzenia.
         Mandryl udał, że nie usłyszał dyskusji pary królewskiej.
   - Czy wszystko już ustalone co do ich przyszłych funkcji w stadzie? - spytał królową.
   - Owszem. Nasz drugi syn w przyszłości dołączy do królewskiej straży, a córka stanie się główną lwicą polującą - oświadczyła.
   - Rozumiem, że szykuje się następna niespodzianka dla Askariego? - bardziej stwierdził niż spytał zielonooki, wyobrażając sobie nieszczęśliwą minę wojownika otoczonego przez niesforną dwójkę lwiątek. ,,Trójkę" - poprawił się w myślach, dołączając do obrazka Mufasę. Każde królewskie lwiątko musiało przejść obowiązkowe szkolenie, dzięki czemu nabierało doświadczenia w walce, polowaniu i pozostałych niezbędnych rzeczach. A któż nadawałby się lepiej do roli ich opiekuna niż sam dowódca wojska?
   - Niezapomniana niespodzianka - Uru pozwoliła sobie na delikatny uśmiech.

~*~

         - Już czas - powiedział Mashariki wychodząc na Lwią Skałę z małym księciem na rękach. Ahadi chwycił Mach i raźno ruszył za nim. Królowa wypuściła z płuc powietrze, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia stresu.
    ,,Wszystko będzie dobrze" - powtarzała sobie w myślach.
         Idąca obok niej lwica o miodowej sierści posłała jej uspokajający uśmiech.
    - Nie masz się czym martwić - powiedziała łagodnie Bahati. - Jesteś ostatnio bardzo zmęczona. Powinnaś odpocząć. Mój synek wszystkim się zajmie.
         Władczyni spojrzała na nią z wdzięcznością. Istotnie, od kilku dni nie spała, co było widać wyraźnie przez głębokie wory pod oczami. Na ceremonię starała się je zatuszować, jednak jak widać - bez skutku.
         Stłumiła ziewnięcie i stanęła obok małżonka. Mufasa przemknął jej między łapami i usiadł obok, aby lepiej się przyjrzeć poczynaniom szamana.
         Pod Lwią Skałą zgromadził się już spory tłum zwierząt, które z niecierpliwością czekały na prezentację królewskich potomków. Uru przełknęła ślinę widząc tak licznie zgromadzonych gości. Gdy zbliżyła się do czubka skały pojedyncze rozmowy ucichły, a zebrani pokłonili się przed królową. Lwica chrząknęła.
    - Witam was bardzo serdecznie na dzisiejszej Ceremonii Wyboru i dziękuję za tak liczne przybycie! - zawołała donośnie, aby wszyscy mogli ją dobrze usłyszeć. Ahadi z uznaniem przekrzywił głowę. Już nie raz zastanawiał się jak takie małe, szczuplutkie stworzonko może mieć tak silny głos?

    - Babciu Bahati? - szepnął konspiracyjnie Mufasa szturchając łapką złotą lwicę - co to jest ta Ceremonia Wyboru?
         Lwica uśmiechnęła się ciepło.
    - Słyszałeś już o duchach przodków, kochanie? - spytała.
      Lwiątko podrapało się po głowie.
    - Coś tam tata o nich wspominał... - mruknął bez przekonania.
    - Rozumiem. Każdy wielki władca Lwiej Ziemi po śmierci trafia do nieba i zamienia się w jedną z gwiazd. Każdy z nich sprawuje opiekę nad wybranym potomkiem kolejnego króla. Nie zawsze jednak wiadomo kto jest naszym duchowym przewodnikiem. Ujawnia się on głównie przez nasze czyny i działania, które nas do niego upodabniają - lwica lekko się uśmiechnęła.
    - Łaa! Czyli ja też mam takiego przewodnika?! Ale super! Kto to, powiesz mi babciu? - złote lwiątko spojrzało na Bahati z podekscytowaniem.
    - Nie. Tylko nasz szaman wie kim jest twój przewodnik i nie masz co liczyć na to, że cokolwiek ci powie - lwica figlarnie puściła mu oczko i wytknęła język.
       Mufasa spuścił łebek. Po chwili jednak powrócił do niego dobry humor. - To się jeszcze okaże! - krzyknął wojowniczo i już chciał pobiec do Masharikiego, kiedy Bahati nadepnęła mu na ogon.
    - Później. Zresztą jeszcze nie skończyłam. Przecież pytałeś się o Ceremonię Wyboru - przypomniała.
         Lwiątko lekko się zmieszało. Przez całą opowieść o przodkach zapomniał o najważniejszym.
    - Właśnie podczas Ceremonii Wyboru lwiątku zostaje przydzielony jego opiekun - wyjaśniła krótko.  
         Mufasa poczuł kolejną falę ekscytacji. Automatycznie odwrócił głowę i przyjrzał się szamanowi, który uniósł w górę Takę. W jednej chwili jego uszy wypełnił ogromny hałas. Zwierzęta wzniosły głowy ku górze i wydały z gardła okrzyki euforii, które zmieszały się w jeden wielki jazgot. Ptaki wzniosły się do lotu i zatoczyły koło wokół mandryla. Chmury nad jego głową zakłębiły się i zza ich gęstej powłoki wytrysnął strumień światła oświatlając małego księcia. Lwiątko otworzyło szeroko zielone ślepka i z zainteresowaniem chłonęło wszystkie widoki.
          Stojący obok Ahadi nabrał powietrza do płuc i stanął obok małpy unosząc głowę, aby Machafuko, którą trzymał w pysku, była dobrze widoczna.
          Nagły podmuch wiatru zmusił go do przymknięcia oczu. Uszy wypełnił mu szum powietrza. Lew zamrugał zaskoczony. Zdawało mu się, że słyszy jakieś ciche, niewyraźne słowa. Wytężył umysł, żeby lepiej skupić się na dźwiękach. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że początkowo bezsensowne i chaotyczne słowa układają się w tekst piosenki. Ryk zwierząt stopniowo cichł i z każdą chwilą zdawał się oddalać. Obraz się rozmazywał i okrywał mleczną mgłą. Zielonooki zamrugał kilkakrotnie, aby pozbyć się tego dziwnego uczucia. Jednak po chwili przestał walczyć z ogarniającą jego ciało błogością. Słyszał tylko miarowe bicie własnego serca i tę smutną melodię.

...Gdy mrok cię pochłonie wzywaj imiona ptaków
One nam pomogą w momencie zniewolenia...

           Rozdzierający krzyk.
           Ten dźwięk wyrwał go z transu. Zdrętwiał. Zdawało mu się, jakby temperatura nagle spadła o kilka stopni. Momentalnie odwrócił głowę w stronę przerażającego dźwięku.
           Uru siedziała parę metrów dalej posykując z bólu i przyduszając łapę do skroni. Jej ramiona lekko drżały jak podczas gwałtownego szlochu. Jednak gdy spojrzał w jej oczy, nie widział łez, tylko przerażenie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że królowa wpatruje się w olbrzymiego ptaka szybującego nad jej głową. Zwierzę było ogromne, wielkością przypominało sępa. Gęste, czarne pióra pokrywały całe jego ciało. Ostry, zakrzywiony dziób zabrudzony był krwią.
           Nie czekając długo, lew podał przestraszoną Machafuko szamanowi i z głośnym rykiem ruszył na skrzydlatego napastnika. Za nim pobiegło grono najbliżej stojących lwic. Czarnogrzywy doskoczył do ptaka jako pierwszy i z impetem uderzył go łapą. Z gardła potwora wydał się przeciągły skrzek i stwór upadł na ziemię. Lew chciał już go dobić kolejnym ciosem, jednak zwierzę podniosło się i szybko wzbiło w powietrze. Zakręciło ostatnie koło nad Lwią Skałą i zniknęło gdzieś w oddali.

    - Uru, proszę powiedź coś - poprosiła roztrzęsionym głosem Bahati pochylając się nad królową. Kasztanowa jeszcze przez chwilę zdawała się niedosłyszeć jej słów, jednak po chwili jej oddech się unormował, a ona odzyskała kontakt z rzeczywistością.
    - Nic mi nie jest, tylko się przestraszyłam - odpowiedziała. O dziwo, głos jej nie zadrżał.
    - Na pewno?! - władca niespodziewanie pojawił się tuż obok i nagłym ruchem odciągnął łapę królowej, którą ta wciąż przyciskała do czoła. Poczuł na całym ciele dreszcze na widok obfitego strumienia krwi.
    - Mashariki!!! - wydobył z siebie paniczny krzyk.
              Wokół nich robiło się coraz większe zamieszanie. Zwierzęta podbiegały do pary królewskiej chcąc zobaczyć co się stało.
    - Kochanie, przecież mówię, że wszystko w porządku. Ten ptaszek zranił mnie w łuk brwiowy, dlatego tak krwawię. To naprawdę nic poważnego - powiedziała dziwnie spokojnym i słodkim głosikiem. Jej oczy powędrowały gdzieś w bok.
    - Uru, co ci jest, ty chyba nie wiesz co mówisz?! - zawołał z przerażeniem.
              Szaman ostrożnie uniósł głowę lwicy i przyjrzał się ranie.
    - Ahadi, połóż ją proszę, ja biegnę po zioła - przekazał cicho mandryl i ruszył pędem stronę swojego baobabu.
              Lew szybko pokiwał głową i delikatnie położył małżonkę na ziemi. Jej bursztynowe tęczówki biegały na wszystkie strony nie mogąc znaleźć miejsca do zatrzymania. Lew pochylił się nad jej twarzą, aby skupiła wzrok tylko i wyłącznie na jego osobie. Przełknął ślinę. Nie wiedział co się dzieje. Jakieś ogromne ptaszysko zaatakowało jego żonę, która teraz zachowuje się jakby postradała rozum. Ta uśmiechająca się zalotnie lwica nie mogła być jego Uru! Jego Uru jest poważna, dostojna i wspaniała! Ale nie szkodzi, wiedział, że jego żona jest silna. Że poradziła sobie z już nie jedną groźną sytuacją, a ta rana nie jest w stanie jej zabić. Bo przecież Uru jest niezniszczalna. Przetrwała w trudnych chwilach wiele razy i przetrwa kolejne lata. I każdego dnia będzie budzić się z tym najpiękniejszym uśmiechem, który tak w niej kocha.
    - Ahadi! Ahadi! - dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że lwica coś do niego mówi. Jej wyraz twarzy znów uległ zmianie. Widząc znany grymas niezadowolenia na jej pysku poczuł przypływ nadziei.
    - Te ptaki... one coś znaczą - powiedziała ochrypłym głosem. - Pamiętasz, kiedyś, jak się spotkaliśmy? Nad nami szybowały jastrzębie. Mówiłeś wtedy, że są piękne. Że każdy ptak ma w sobie coś wyjątkowego. Potem długo myślałam nad twoimi słowami. Zaczęłam obserwować te zwierzęta. Zaczęliśmy się częściej spotykać. Rozmawiać - mówiła to wszystko zduszonym głosem, jakby każde słowo sprawiało jej ból. Nieobecny wzrok skupiła gdzieś na niebie.
    - A potem zdałam sobie sprawę, że cię kocham. Że zawsze będziemy razem. Ahadi, przepraszam - jej głos w tym momencie się załamał, do oczu napłynęły łzy - ale nie potrafię dotrzymać tej obietnicy. Bo słyszę jak jastrzębie mnie wzywają do swojego królestwa.
              A potem zamknęła oczy i po prostu przestała oddychać.

_______________________
Zmówmy razem modlitwę za biedną duszyczkę królowej. Niech spoczywa w pokoju. Amen.
Akcja nagle poleciała w zbyt szybkim tempie, co mnie nie zadowala.  A ceremonia, jak to w moich opowieściach, zawsze musi się zakończyć jakąś katastrofą, więc coś musiałam tam pomieszać.  
I już nie wiem co napisać... Powyciągałam z szuflad wszystkie sentymenty pisząc ten ostatni fragment.
Pozdrawiam.

piątek, 15 lipca 2016

7. Piwne oczy

        Lwica zamruczała z zadowoleniem, kiedy na języku poczuła metaliczny smak krwi. Oblizała wargi chcąc połknąć jej jak największą ilość i na długo zapamiętać tę błogą chwilę. Odwróciła na chwilę wzrok, patrząc jak czerwona kula niknie za horyzontem barwiąc Afrykę w odcieniach złota i szkarłatu.
    - Piękne - podsumowała delikatnie mrużąc oczy. Odwróciła wzrok w stronę niewielkiego ogniska. Płomienie miarowo unosiły się i upadały, jakby w takcie jakiejś muzyki. Tuż obok paleniska leżała niewielka, szara miska, wypełniona po brzegi zielonkawym płynem. Zbliżyła się do niej i powoli zanurzyła język w cieczy. Zmarszczyła delikatnie brwi, kiedy zdała sobie sprawę, że napar nie zdążył jeszcze wystygnąć i wciąż jest ciepły. Obejrzała naczynie ze wszystkich stron. Zdawało jej się, że odsunęła je od ognia już jakiś czas temu, powinno więc już być letnie i gotowe do picia. Skrzywiła się nieznacznie, gdy zerknęła na leżącą w pobliżu szamankę. Jej oczy, w których można było dostrzec przerażenie były otwarte, podobnie jak usta ułożone w niemym krzyku. Przy jej gardle widać było głęboką ranę, z ktorej krew obficie spływała na ziemię.
        Uchungu zamyśliła się przez chwilę. Kiedy akurat odkładała na bok gotową miksturę przyszła miejscowa szamanka, zaalarmowana przez światło bijące z jaskini. Czy możliwe żeby sławna morderczyni poradziła sobie z nią tak szybko, że płyn nie zdążył nawet się ochłodzić?
        Schyliła się w stronę miski, chcąc znów spróbować eliksiru, jednak wbite w nią puste spojrzenie martwych oczu nie pozwalało jej się skupić na nawet najmniejszej czynności. Zmarszczyła brwi i warknęła głucho.
    - Nie patrz tak na mnie, nie chciałam cię zabijać - wyjaśniła oschle i już chciała się odwrócić, jednak widząc, że niewiele przekonała swoją słuchaczkę, odłożyła naczynie i zbliżyła się do niej.
    - Jak ci tam... a no tak. Nawet nie znam twojego imienia. Sama widzisz, że nic do ciebie nie mam, ale musiałam cię zabić, bo inaczej mogłabyś komuś wyjawić moją obecność - wyjaśniła dokładnie - Mówisz, że nikomu być nie powiedziała? Wątpię, przecież cała Afryka mnie poszukuje. Nawet jeśli nie zależało ci specjalnie na znalezieniu mnie, tak jak na przykład Askariemu, to bez wątpienia zainteresowała cię wysoka nagroda za schwytanie. Pytasz się o Askariego? Naprawdę go nie znasz? To taki wkurzający typek, biega za mną po całej Afryce jak nie wiem co i bawi się ze mną w berka. Dlaczego, pytasz? Ha, dobre. Nie wiem, nie rozumiem jego toku myślenia. Jak myślisz? Zakochał się? Daj spokój, nie rozśmieszaj mnie! Masz naprawdę świetne poczucie humoru. Na poważnie? Tak, masz rację, nie powinniśmy się śmiać, może naprawdę się zakochał? Co ty na to, że jak następnym razem go spotkam nazwę go Askariś? Spodoba mu się, nie? Jak widzę tobie też się podoba - tutaj na chwilę zakończyła swój monolog uśmiechając się szeroko i przymykając oczy - Miło się rozmawiało, ale chyba będę już musiała się zbierać. Przepraszam - na dowód skruchy polizała jeszcze lwicę po policzku i w podskokach podbiegła do miski, od razu wypijając całą jej zawartość.
    - Pyszne - stwierdziła oblizawszy się i szybko zgasiła ognisko wylewając na nie wodę z drugiego naczynia, które niezauważalnie skryło się za ciałem martwej szamanki. Rozejrzała się jeszcze szybko i wybiegła z groty starając się, aby nikt nie zauważył jej śladów. Lekki wiatr muskał jej futro.
    - Wskaż mi drogę - powiedziała cicho, przyspieszając kroku. Czuła zadziwiającą lekkość. Jej łapy miękko odbijały się od ziemi i na moment zawisały w powietrzu, niczym w locie. Istotnie, Uchungu czuła jak jej duch odrywa się od ciała i wznosi w górę w poszukiwaniu wolności. Było to naprawdę niesamowite uczucie - móc wzlecieć w niebo, bez żadnych przeszkód, utrudnień i zniewolenia, które towarzyszyły lwicy przez ostatni okres.

        Wciągnęła w nozdrza powietrze. Czuła jeszcze niewyraźną woń kwiatów, które bujnie rosły przed grotą szamanki. Powróciła myślami do tamtej lwicy. Ciekawe czy miała rodzinę i bliskich? Czy może właśnie teraz przestraszone lwiątka skulone gdzieś w ciemności czekają na powrót matki?        
        Lwicy przed oczami pojawił się ten żałosny obrazek. Dwie małe kuleczki panicznie rozglądające się dookoła.
         Uchungu zastanawiała się co powiedziałby jej skarb, gdyby dowiedział się co zrobiła. Czy byłby na nią zły? A może wręcz dumny, z tak dzielnego i barbarzyńskiego czynu?
        Uchungu potrząsając głową uznała, że prawdziwa jest zapewne ta druga opcja. Przecież nie chciała zrobić przykrości tak ważnej osobie. To co zrobiła było konieczne. Czasami trzeba ponieść ofiary aby osiągnąć coś ważnego. Usłyszała kiedyś tę regułę od  ukochanej osoby i trzyma się jej ze wszystkich swoich sił.
        Przerażone oczka maluchów jeszcze raz rozejrzały się w ciemności, nawołując histerycznie imię matki.
        Kasztanowa zacisnęła szczęki i jeszcze bardziej przyspieszyła kroku. No tak, nawet nie znała imienia szamanki. Zakradła się nocą do tej jaskini i próbowała przyrządzić miksturę, którą niegdyś nauczył ją  robić Mashariki. Wtedy właśnie do groty wpadła szamanka. Miała takie piękne, piwne oczy...
        Lwiątka przylgnęły do siebie, próbując ogrzać się nawzajem ciepłem ciała. Ich szybkie oddechy drżały ze strachu i silnych emocji. W wielkich, lśniących od łez oczach widać było delikatny blask tonący w piwnych tęczówkach.
        Tym razem z impetem zaryła pazurami w ziemię i wydała z siebie długi, przejmujący ryk. Nie obchodziło jej, że ktoś mógłby ją zauważyć i zaalarmować straż o jej położeniu. Chciała się tylko pozbyć tego nieprzyjemnego uczucia, które ściskało jej serce. I pozostało jej tylko modlić się do wszystkich znanych bogów aby w końcu ktoś znalazł te maluchy i litościwie przegryzł im tętnice. Lepiej niech znów spotkają się z matką, gdzie byłyby bezpieczne, z dala od zagrożenia i strachu. We wspaniałej krainie wieczności, w której czekałaby ich tylko beztroska i radość.
        Podniosła wzrok ku górze. Piękne, lazurowe niebo przykryte było smutną, szarą płachtą, która z każdą chwilą zwiększała swoje rozmiary. Czarne, burzowe chmury kłębiły się nad jej głową, gnane wiatrem. Uchungu przez chwilę przyglądała się tej walce żywiołów. Zupełnie, jakby niebo buntowało się jej niegodziwym czynom i pragnęło ukarać ją groźnymi pomrukami. Ten wspaniały raj, miejsce z jej dziecięcych marzeń rozciągał się szeroko nad jej głową, jednak groźny i zamknięty dla grzesznych dusz. Nawet kraina szczęścia zamknęła przed nią swe złote bramy. Tam trafiają tylko wybrańcy.
        I wtedy zdała sobie sprawę, że te dwa lwiątka pozostaną w ciemnym, okrutnym lesie już na zawsze, a ich przepełnione strachem piwne oczy będą ją nawiedzać do samego końca.
        Niebo przecięła z hukiem pierwsza błyskawica, a po jej policzkach spłynęły pierwsze krople.
        Na kilka sekund przed deszczem.


        Uru przeciągnęła szorstkim językiem po sierści córki. Mała kuleczka leżała spokojnie między jej łapami pogrążona w głębokim śnie i tylko co pewien czas z jej gardła wydobywał się cichy pomruk rozkoszy.
    - Mufasa, podejdź - królowa przeniosła wzrok na najstarszego syna. Jedynie ona zwracając się do lewka używała jego pełnego imienia, a nie zdrobnień nadanych mu przez najbliższych znajomych. Imię królewskiego dziecka powinno być dostojne i wzbudzać respekt.

    - I jak ci się podoba młodsze rodzeństwo? - powiedziała wskazując lwiątka. Oba miały sierść w kolorze mlecznej czekolady i rozróżnić je było można tylko po tym, że futro samczyka było odrobinę ciemniejsze.
        Książę w odpowiedzi tylko pokiwał głową, zbyt zafascynowany nowymi członkami rodziny by zwrócić uwagę na pytanie matki.
        Kasztanowa podniosła na niego wzrok gdy nie otrzymała konkretnej odpowiedzi.
    - Jak ty wyglądasz?! - wyrwał jej się krzyk na widok potarganej grzywki Mufasy. Zanim lwiątko zdołało zrozumieć co się dzieje, Uru schwytała je i z pomrukiem niezadowolenia zajęła się niesfornymi kosmykami opadającymi mu na oczy.
    - Mamo...
    - Nie marudź, za chwilę ceremonia, a ty wyglądasz tak dziko i niechlujnie jak Uchungu po ucieczce z więzienia!
    - Jak kto? - złoty lewek odwrócił głowę w jej stronę ze zdziwieniem. Kasztanowa przerwała kąpiel i zacisnęła zęby, dopiero po chwili zdając sobie sprawę ze swoich słów.
    - Takie powiedzenie - wyjaśniła krótko i powróciła do przerwanego zajęcia.
    - Kto to Uchungu? - nie dawał za wygraną lewek.
    - Nie zadawaj tylu pytań. Już, idziemy! Mashariki przybył, bądź grzeczny i nie zrób mi wstydu - podniosła się i truchtem ruszyła na powitanie szamana. Zrezygnowany książę podreptał za nią. Widząc mandryla na jego mordce pojawił się szeroki uśmiech. Uwielbiał szamana Lwiej Ziemi - dla każdego lwiątka była to bardzo ciekawa postać, która za zmęczonym uśmiechem i pełnymi mądrości oczyma kryła wiele tajemnic.
        Szaman pochylił się nad lwiątkami. Pamiętając o ostatniej wiadomości przyniesionej mu przez królową, szczególną uwagę zwrócił na samiczkę. Ostrożnie podniósł ją w górę i przypatrzył się jej uważnie. Czy to małe, kruche stworzenie mogłoby naprawdę zaburzyć harmonię życia mieszkańców Lwiej Ziemi? 
        Lwiątko ziewnęło i rozchyliło ciężkie powieki.
    - Śliczna dziewczynka - stwierdził Mashariki. - Ma naprawdę piękne, piwne oczy.

_______________________
Ech, jestem w jakimś takim melancholijnym nastroju. Temat główny rozdziału - piwne oczy. I gdzie tu sens, człowieku. 
Dobra, ja lubię sobie pomarudzić, ale tym razem pisało mi się naprawdę przyjemnie. Zależało mi na przedstawieniu uczuć Uchungu i pokazaniu Wam jak zmaga się z emocjami, które dopadły ją po morderstwie. No i tak jakoś przyczepiłam się do tych oczu. O dziwo jestem ze swojej pracy bardzo zadowolona (to prawie nigdy się nie zdarza). Następny rozdział w przeciągu 2 tygodni!

poniedziałek, 4 lipca 2016

6. Wielcy Królowie z przeszłości

        Uru powoli uniosła łeb. W pierwszej chwili w bezruchu przypatrywała się otoczeniu i milcząco spoglądała tuż przed siebie. Nie poznawała miejsca, w którym aktualnie się znajdowała. Wszystko wydawało się dziwnie obce i nieznane. Nawet gdy marszczyła w zamyśleniu ciemne brwi, nie mogła odnaleźć w pamięci obrazu, który przypominałby otaczające ją tereny. Prawdę powiedziawszy nie miała nawet pojęcia jak tu się znalazła. Nie przypominała sobie, żeby niedawno wkraczała do gęstej dżungli, porośniętej ze wszystkich stron kępami nieznanych jej roślin i kwiatów, oplatających ciasno korę nielicznych drzew, którym jakimś cudem udało się urosnąć pośród ciasnoty egzotycznych roślin. Nawet w miejscu gdzie stała, najbardziej oddalona od bogatej flory dżungli, czuła jak delikatne liście ocierają się o jej kasztanową sierść.
        Teraz jednak skupiła wzrok w zupełnie innym punkcie. Tuż przed nią znajdowała się mała jaskinia, właściwie szpara wyżłobiona w szarym kamieniu.
        Zbliżyła się do niej ostrożnie, rozchylając zawadzające jej drogę gałęzie. Włożyła do niej niepewnie łapę oceniając jej pojemność i szerokość. Prawdopodobnie zmieściłoby się w niej jakieś niewielkie zwierzę. Gepard lub mały, szczupły lew.
         Ostatni raz odwróciła się za siebie. Miała wrażenie, że od wszechogarniających ją neonowych kolorów kwiatów zaraz dostanie oczopląsu. Warknęła z niezadowoleniem. To wszystko wyraźnie zmniejszyło jej czujność i wrodzony instynkt. Ponownie wpatrzyła się w ciemność rozpościerającą się przed nią wprost ze szczeliny w skałach. Westchnęła zrezygnowana i pełna obaw weszła do środka.
           Początkowo musiała długo przyzwyczajać się do panującego tu mroku. Na przemian mrużyła i rozszerzała powieki starając się rozpoznać kontury i kształty. Ze wszystkich stron otaczał ją wąski tunel prowadzący wgłąb groty. Tak jak przypuszczała, miejsca było tu niewiele. Aby się poruszać musiała się mocno schylić. Czuła, jak skały nieprzyjemnie ocierają się o jej bok. Z czasem jednak tunel zaczął się poszerzać i zwiększać, dzięki temu po chwili była już w stanie się wyprostować i znaleźć odrobinę pustej przestrzeni. Rozejrzała się ponownie. Tym razem jej oczom ukazało się delikatne światełko, które zachęcająco przebijało się przez czarną powłokę. Lwica zmrużyła oczy, oślepiona tym niespodziewanym blaskiem. Niepewnie ruszyła w jego kierunku.

Chodź... chodź do nas...

          Upiorny szept przerwał grobową ciszę. Władczyni zatrzymała się czując, jak włosy stają jej dęba. Wbiła pazury w ziemię niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Miała wrażenie, że coś nie pozwala jej iść dalej i usilnie trzyma w bezruchu.

Widzimy cię... chodź... My znamy prawdę...

           Zacisnęła zęby. Niepokojący dźwięk ponownie się odezwał. Brzmiał jak syk, diabelskie syczenie najgorszego gada. Potrząsnęła głową. To wszystko napawało ją niepokojem i wręcz panicznym strachem.

Chaos... widzimy chaos... wszędzie będzie się plugawić swym piekielnym brudem... Machafuko... to znaczy początek wszystkiego. Idź za nami... pokażemy ci prawdę... Nazwij swą córkę... tym imieniem...

             Uru drgnęła. To wszystko wydawało jej się dziwne, tajemnicze i przerażające.
        - Kim jesteście? - odezwała się po raz pierwszy. Chciała zabrzmieć dumnie i pewnie, jednak głos lekko jej zadrżał.

Jesteśmy przyszłością i przeszłością... słońcem i deszczem... cieniem i światłem... Jesteśmy cząstką tego świata... Chodź z nami... poznać swe przeznaczenie...

           Uniosła łeb w górę. Nad głową lśniła jasna poświata, którą pozostawiał za sobą blady księżyc. Niebo było ciemne i usiane gwiazdami. 
            Niespodziewanie poczuła gwałtowny podmuch powietrza. W uszach rozbrzmiał jej melodyjny szum. Grotę ogarnął błękitny blask. Zmrużyła oczy, gdy światło je podrażniło. Niespodziewanie ujrzała w ciemności jakiś niewyraźny kształt. Podeszła ostrożnie w tym kierunku. Na skalną ścianę padała bladoniebieska łuna, będąca zarazem jedynym źródłem światła w jaskini. Niepewnie ruszyła w tamtym kierunku. Wszystkie mięśnie miała naprężone. Uważnie wsłuchiwała się w głęboką ciszę, próbując wychwycić nawet najdrobniejszy dźwięk. Mimo to, po całej grocie rozchodził się jedynie miarowy dźwięk jej kroków.
            Zbliżywszy się na bezpieczną odległość od skały zatrzymała się i zmrużyła powieki, próbując dostrzec jakikolwiek niepokojący ruch czy kształt.
            Dopiero po dłuższej chwili usłyszała cichy chichot. Drgnęła zaskoczona i powoli zwróciła głowę w stronę przeszywającego krew w żyłach dźwięku.
            W samym rogu, pomiędzy rozrzuconymi kamieniami znajdował się niewielki cień. Czarna, gęsta masa drżała delikatnie i pulsowała, zupełnie jakby była żywym organizmem. Kształt poruszył się niespokojnie i szybko wpełzł na ścianę. Królowa niespokojnie oblizała wyschnięte wargi, wpatrując się z jawnym niepokojem na tę scenę.
            I właśnie wtedy usłyszała melodię. Miała wrażenie, że tysiące ptaków wdziera się do jej umysłu chóralnym śpiewem. Czuła wręcz potęgę ich pięknych głosów obijających się echem w swojej głowie. Zdawało jej się, że może poczuć jeszcze wiatr szumiący w źdźbłach trawy i usłyszeć trzepot skrzydeł wznoszących się do nieba. Ta pieśń napełniała ją spokojem. Z każdym kolejnym słowem koiła spokojną melodią.



U kresu naszego istnienia
Pozwól mi spocząć w dolinie
Złóż ze mnie ofiarę na łożu kiatów
I nawet za milion lat nie zapomnij mego imienia
Kiedyś spotkamy się znów w ciemnej kotlinie
Gdy mrok cię pochłonie wzywaj imiona ptaków
One nam pomogą w momencie zniewolenia
Na koniec nić naszego losu ponownie się zwinie
Będziemy tak trwać wiecznie wśród ognistych maków
I nikt nie rozpozna płaczu w dźwiękach milczenia
W odległej krainie ktoś właśnie umiera
         

        - Uru! Uru wstawaj! - poczuła jak ktoś potrząsa ją brutalnie. Zmarszczyła brwi i powoli uniosła zaspaną powiekę.
        - Hę? - spytała niewyraźnie. - Coś się stało?
             Ahadi przekrzywił głowę przyglądając się uważnie swojej małżonce.
        - Krzyczałaś przez sen, myślałem że masz jakiś koszmar, więc chciałem cię obudzić - wyjaśnił skruszony. Kasztanowa podniosła się i szybkim ruchem strzepnęła pył z futra.
        - No i bardzo dobrze - stwierdziła - bo to chyba był koszmar - na samo wspomnienie wzdrygnęła się niezadowolona.
        - Jak to ,,chyba"? Co ci się śniło? - spytał się zaciekawiony samiec. Lwica zwróciła mu zaniepokojone spojrzenie bursztynowych tęczówek.
        - Cóż, nie wydaje mi się, żeby to była zwyczajny sen. Ahadi, czy Wielcy Królowie z przeszłości naprawdę istnieją?


             Przez dłuższy czas wpatrywał się w nią, z zastanowieniem gładząc ręką siwą brodę. Po chwili gestem przywołał kasztanową, aby się zbliżyła. Lwica posłusznie postąpiła parę kroków.
        - W twoim śnie słyszałaś tajemnicze głosy, które przywoływały cię i ostrzegały przed.. chaosem, tak? - spytał uważnie się jej przyglądając. Uru pokiwała w odpowiedzi głową.
        - Wspomniałaś, że kazały ci nazwać swą córkę Machafuko - lwica przygryzła wargę spoglądając na szamana niepewnie.
        - Owszem i to mnie właśnie martwi. O ile się nie mylę, w języku przodków ,,Machafuko" oznacza właśnie ,,chaos". Mashariki, myślisz, że moje dziecko okaże się złą osobą? Przecież te duchy mówiły o niej niemalże z obrzydzeniem. Jakbym miała za mało kłopotów z tą piekielną Uchungu - na chwilę odwróciła głowę, aby nie było po niej widać zdenerwowania. Nagle jednak poczuła jak dreszcz przechodzi jej po grzbiecie. - Właśnie, zobaczyłam jeszcze niebieskie światło i... hm... cień? Myślę, że można to tak nazwać. A potem usłyszałam śpiew. Naprawdę piękny i przejmujący. Wtedy obudził mnie Ahadi. Oczywiście, możemy założyć, że to tylko zwykły sen, jednak to wszystko wydaje mi się niepokojące - powiedziała jednym tchem.
             Szaman odwrócił się od niej i pogładził dłonią szorstką korę drzewa.
        - Słysząc pieśń potrafiłaś zrozumieć jej słowa? - spytał odwracając głowę w stronę królowej.
        - Tak, te głosy śpiewały o... - w tym momencie zamilkła na moment, aby przełknąć ślinę - ...o umieraniu - dokończyła po chwili.
        - Rozumiem - mruknął medyk. - Czy byłabyś w stanie odtworzyć ten utwór? Zaśpiewać go?
        - Spróbuję - chrząknęła lwica i nabrała powietrza. Słowa z jej ust płynęły gładko i dźwięcznie, wypełniając dom szamana delikatnymi dźwiękami. Uru przymknęła oczy skupiając całą swoją uwagę na śpiewaniu. Nawet nie wiedziała jak udało jej się zapamiętać wszystkie słowa, skoro usłyszała je tylko raz. Co dziwne, po chwili zdała sobie sprawę, że czuje przy tym radość. Dziwne szczęście, które zawładnęło jej sercem otworzyło jej oczy i pozwoliło na delikatny uśmiech.

...I nikt nie rozpozna płaczu w dźwiękach milczenia
W odległej krainie ktoś właśnie umiera...

             Jej rozchylone wargi zastygły w bezruchu, wydając ostatni dźwięk. Oblizała wyschnięte usta i zerknęła na Masharikiego.
        - Nie sądziłem, że w tych czasach jest jeszcze ktoś, kto potrafi zaśpiewać tę pieśń bez fałszowania.
        - Znasz to?! - oczy władczyni rozszerzyły się w szoku.
        - Owszem, choć to bardzo stary utwór i niezbyt popularny. Czasami śpiewano go na religijnych obrzędach - wyjaśnił krótko.
        - Nie rozumiem, kto by chciał śpiewać o umieraniu - mruknęła pod nosem.
        - A ja wiem? Każda religia rządzi się własnymi prawami i ma swoje zwyczaje, a ja sam wolę się nie mieszać w wiarę innych. Tobie też tak radzę - pomachał jej przed nosem palcem, jakby upominał małe dziecko. - No dobrze, na dziś koniec! - klasnął w dłonie. - Wracaj do domu. Gdyby coś cię jeszcze niepokoiło nie wahaj się i przychodź. Zawsze jesteś tu mile widziana, pani - ukłonił się nisko
     ,,Cały czas rozmawiał ze mną jak z dobrym znajomym, a teraz nagle jestem dla niego pani" - pomyślała z lekką irytacją i krótko się żegnając zeszła na ziemię.
     ,,Mimo wszystko jest naprawdę inteligentny, a jego zdolności przekraczają wszelkie granice. To zadziwiające jaki opanowany potrafi być nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Nawet dzisiaj wydawał się wesoły i beztroski." - zauważyła. Medyk Lwiej Ziemi skrywał naprawdę wiele tajemnic.
             Spojrzała w niebo zamyślona. Ciemne chmury kłębiły się nad jej głową jakby tocząc między sobą zażarty spór.
     ,,Może wreszcie skończą się te upały i spadnie deszcz?" - pomyślała z nadzieją. Przez ostatnie miesiące temperatura utrzymywała się na bardzo wysokim poziomie i każdy mieszkaniec Lwiej Ziemi z utęsknieniem czekał na rozpoczęcie pory deszczowej.
        - Uru! - usłyszała głos Ahadiego. W oddali zauważyła złotą sylwetkę lwa, który ruszył jej naprzeciw. Uśmiechnęła się lekko i już miała postawić kolejny krok, gdy niespodziewanie poczuła silny ból w okolicy brzucha. Z jękiem osunęła się na ziemię przyciskając łapę do obolałego miejsca. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Otrząsnęła się aby pozbyć się zawrotów głowy.
     ,,Co jest?" - pomyślała rozglądając się na boki w oczekiwaniu na pomoc. Chwilę później pojawił się obok niej roztrzęsiony zielonooki.
        - Uru, co się dzieje? Co cie boli? Niedobrze ci? - biegał wokół niej nie wiedząc właściwie co się stało.
     ,,No właśnie, co?" - zmrużyła oczy w zastanowieniu. I nagle coś do niej dotarło.
        - Dzieci... - jęknęła cicho. Dopiero kiedy wypowiedziała to na głos, odzyskała jasność myślenia. - Ja rodzę, słyszysz?! Biegnij po szamana! - ryknęła jeszcze zanim jej głowa bezwładnie opadła na ziemię.

~*~

             Już od kilku godzin po Lwiej Ziemi biegało rozszalałe złote lwiątko. Lwice spoglądały za nim z niezrozumieniem i tylko kręciły głowami spoglądając, jak żółta kuleczka przemyka im zwinnie między łapami. Przewracały wtedy oczami, wzdychając na energiczność młodego księcia, jednak zaraz milkły, w szoku wpatrując się w równie podekscytowanego Ahadiego, który biegł tuż za synem.
        - Babciu Bahati, babciu Bahati! - krzyczał Mufasa biegnąc w stronę lwicy o złotej sierści i dużych, czerwonych ślepiach.
        - Ach, Muffy! Co się stało, skarbie? Słychać cię na całej Lwiej Ziemi! - zaśmiała się lwica. Lwiątko zatrzymało się przed nią i zaczęło gwałtownie łapać powietrze, niezdolne by wykrztusić z siebie choć jedno słowo. Zaraz po nim podbiegł Ahadi. Bahati nadstawiła policzek, oczekując buziaka na powitanie, jednak syn jedynie trącił ją przelotnie nosem.
        - Uru urodziła! - zawołał entuzjastycznie.
        - Braciszka i siostrzyczkę! - zawtórował mu książę. - Chodź babciu - krzyknął i niecierpliwie pociągnął ją za łapę, jednak zaraz się opamiętał i uderzył w czoło. - Tato, zapomnieliśmy o dziadku! - spojrzał na ojca z wyrzutem, jakby to on był winny temu przeoczeniu.
        - Zaprowadź babcię, ja poszukam dziadka - polecił lew i w podskokach ruszył przed siebie. Pozostała dwójka odprowadziła go spojrzeniem.
        - Chodźmy skarbie, musimy pogratulować twojej mamie - Bahati posłała uśmiech kociakowi. Mufasa rozpromienił się i znacznie wyprzedzając lwicę pognał w kierunku królewskiej groty.


             Na miejscu zebrała się już spora część stada. Wszyscy otoczyli ciasnym kręgiem królową i jej potomstwo tak, że nawet trudno było dostać się do ciasnej jaskini. Mufasie udało się jakoś wyminąć grupkę rozczulonych lwic i znaleźć się tuż obok matki. Uru dumnie spogląda na lwiątka leżące między jej łapami. Nie dała po sobie poznać strachu, który zawładnął nad nią wraz z narodzinami królewskich dzieci. Wszyscy pochylali się nad nią składając gratulacje, podczas gdy ona odpowiadała im fałszywym uśmiechem. Po raz kolejny skierowała wzrok na niewinnie śpiącą lwiczkę, o sierści w kolorze mlecznej czekolady. Na jej pyszczku widniał delikatny uśmieszek, jednak w tej chwili młodej mamie wydawał się wręcz przerażający. Niepewnie wpatrywała się w jej spokojną twarzyczkę.
             Czy to niewinnie wyglądające lwiątko byłoby w stanie sprowadzić chaos na całą Lwią Ziemię?

_________________________
Po bardzo długiej przerwie witam Was moi kochani! Jak tam w ogóle? Wakacje są, oby tak dalej słoneczko świeciło i będzie pięknie (tylko żeby nie było upałów, bo się wysuszę na wiór). Ze szkołą się pożegnaliście, kto się pochwali świadectwem?
No i najważniejsze: mamy je!
Nareszcie je mamy! Nasze śliczne lwiątka! 
Chyba znowu przyczepiłam się do Uru... Nic nie poradzę na to, jak bardzo przypadła mi do gusta ta postać. Sama jestem ciekawa jak zinterpretujecie ''sen" naszej kochanej królowej... No, kto ma jakiś pomysł? :D W opowiadaniu wreszcie pojawiła się Machi, więc uprzedzam, że od tego momentu zagadek i tajemnic będzie coraz więcej. Zbliżamy się też do nieuchronnej wizyty Uchungu na Lwiej Ziemi. Ach, już czuję ten dreszczyk podniecenia.
Widzimy się już wkrótce!