sobota, 2 maja 2020

14. Witaj na Lwiej Ziemi

       Jedną z ważniejszych umiejętności, jaką nakazane było przyswoić przyszłej dziedziczce tronu, było zachowanie równowagi psychicznej i cierpliwości w najtrudniejszych - a czasami ekstremalnych - warunkach. Uru pomyślała, że chyba właśnie znalazła się w takiej sytuacji.
       Znalazłszy się na baobabie Masharikiego natknęła się na bałagan i chaos, który trudno jej było opisać, i który wydał jej się zupełnie nie na miejscu zważywszy na znany wszystkim pedantyzm szamana. Flakoniki z miksturami zwykle poukładane równo, według tylko medykowi znanemu porządku - porozrzucane były dosłownie wszędzie, tak że musiała ostrożnie stawiać kroki, by na pewno niczego nie stłuc. Dziwne maszyny i przedmioty, o których zastosowaniu wolała nawet nie myśleć, leżały ewidentnie nie na swoim miejscu, porozstawiane przypadkowo w jakiejś niespotykanej kombinacji. Sam mandryl biegał od jednego rogu do drugiego, rozrzucając rzeczy i ewidentnie próbując znaleźć jakąś - zważywszy na bałagan - niezwykle cenną zgubę. Uru czuła się wyjątkowo nie na miejscu stanąwszy po środku tego harmidru, będąc jedynym statycznym elementem w tej przesiąkniętej dynamizmem i chaosem przestrzeni. Było w tym coś takiego, co napełniało ją ochotą by zacząć krzyczeć i przełamać to poczucie wyodrębnienia i pozwolić jej zlać się z otoczeniem.
       Uru zachowała spokój.

       Mashariki nie zauważył jej obecności. Lwica zastanawiała się co mogło wprowadzić go w ten stan. Wiedziała, że szaman był ekscentryczny. Cholera, wszyscy szamani, których znała byli ekscentryczni! Tylko jego zachowanie było tak bardzo nie na miejscu, że królowa wiedziała, że cokolwiek mu zginęło - musiało być ważne.
       Oblizała wargi niepewna co zrobić dalej. Nie chciała teraz zadawać Masharikiemu pytań dotyczących przyszłości królestwa. Ewidentnie nie byłoby to na miejscu, a medyk pewnie niepotrzebnie by się na nią rozzłościł i zaczął tłumaczyć, dlaczego zwykłym śmiertelnikom nie można tłumaczyć rzeczy zapisanych w gwiazdach i zarezerwowanych do wglądu tylko wtajemniczonym w tajniki magii i okultyzm.
    Ostrożnie i bardzo powoli zaczęła się wycofywać, gdy nagle małpa uniosła głowę. Szybko, czujnie rozejrzała się zatrzymując wzrok na władczyni, jednak widząc kasztanową natychmiast się uspokoiła.
       - Pomóc ci w czymś? - spytała królowa bardziej z uprzejmości niż z samej chęci pomocy. Lubiła szamana. Naprawdę. Owszem, był dziwakiem, i do tego irytującym, ale na swój specyficzny sposób na tyle sympatycznym, że trudno go było nie lubić. W tym rzecz, że wiedziała, że nie lubi się dzielić sekretami i jeśli zginęło mu coś naprawdę cennego nie wyjawi Uru czego szuka.
       Szaman uśmiechnął się łagodnie. Było widać zmęczenie w tym uśmiechu.
       - Nie, ale dziękuję za chęci, Pani - coś zakuło boleśnie w klatce piersiowej Uru, gdy usłyszała zwrot jakim medyk niemalże nigdy się do niej nie zwracał.
       W zrozumieniu pokiwała głową i już zaczęła schodzić, gdy po raz ostatni spojrzała na mandryla.
       - Poradzisz sobie z tym? - spytała ostrożnie. Medyk uśmiechnął się raz jeszcze.
       - Oczywiście, nie ma czegoś takiego, z czym bym sobie nie poradził.


       Znalezienie odpowiednich materiałów i skonstruowanie pułapki było bardzo trudnym zadaniem, ale nie niewykonalnym. Siri musiała opuścić kilka swoich lekcji z Askarim by na czas wyrobić się z projektem i nie patrzeć biernie jak Ndoto w pocie czoła łączy ze sobą elementy skomplikowanej układanki składającej się z lin i gałęzi drzew. Mechanizm nie był trudny - wystarczyło zakryć odpowiedniej głębokości rów w ziemi gałęziami, a to wszystko przykryć grubą warstwą piasku i trawy, by zakryć zdradzieckie wgłębienie pod spodem. Same skonstruowanie jednak wymagało wiele pracy i precyzji - z tym ostatnim Siri miała jednak kłopoty zważywszy na jej wybuchową, niespokojną naturę. Praca dwójce przyjaciół zajęła dwa dni, a pod koniec młoda lwica miała już szczerze dość.
       - Brakuje nam już tylko przynęty - powiedział rudy ścierając pot z czoła. Siri przez chwilę nieobecnie wpatrywała się w przestrzeń nad ramieniem towarzysza intensywnie myśląc. Ndoto uniósł jedną brew uśmiechając się prawie niezauważalnie pod nosem. Myśląca Siri była dość zabawnym widokiem, szczególnie, że miała tak natchnioną minę, jakby miała zaraz znaleźć odpowiedź na najbardziej nurtujące pokolenia pytanie pokroju ,,co było pierwsze: jajko czy kura?"
       - Kwiat Czystości! - zawołała nagle. Ten wybuch był do przewidzenia, ale Ndoto i tak się wzdrygnął.
       - Dlaczego akurat Kwiat Czystości? - zdziwił się nie widząc powiązania między postacią Uchungu a magiczną rośliną. Siri dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie miała okazji przedstawić przyjacielowi historii, którą usłyszała od mandryla. Zakodowała sobie w pamięci, że musi kiedyś mu to szczegółowo opowiedzieć.
       - Kiedyś ci opowiem, obiecuję! - zawołała, odbiegając szybko.



       Nastolatka znajdując się w podobnej sytuacji co Uru zaledwie kilka godzin wcześniej, zareagowała w całkiem podobny sposób co królowa. Z tym, że ona nie kryła swojego zaskoczenia.
       - Co się stało?! - podskoczyła w miejscu widząc wnętrze domu szamana.
Mashariki podrapał się po głowie.
       - Wiosenne porządki - wzruszył ramionami. Siri rozdziawiła usta jeszcze szerzej, nie spodziewając się takiej odpowiedzi, ale zaraz zaczęła się zastanawiać czy słowa mandryla nie były przypadkiem sarkazmem.
       - Zginęło ci coś ważnego? Ja mogę pomóc! - zaoferowała się natychmiastowo, gotowa tylko na znak szamana by wskoczyć w stos porozrzucanych gratów i zacząć przekopywać się przez nie w poszukiwaniu zguby.
       - Siri, dziękuję, i, wybacz, jeśli bardzo cię to urazi, ale nie mogę ci powiedzieć czego szukam - odpowiedział Mashariki zmęczonym głosem pocierając twarz. Różowa otwierała już usta, by zacząć marudzić, gdy w ostatnim momencie ugryzła się w język. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że zachowuje się jak kapryśne lwiątko, któremu ktoś odebrał ulubioną zabawkę. Zawstydziła się.
       - Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale chciałam spytać... pamiętasz eliksir, z którego wyrósł Kwiat Czystości? Mówiłeś, że masz zapas... nie chcę co prawda ograbiać cię z zasobów, ale czy mogłabym... - tłumaczyła się dosyć nieskładnie, ale mandryl tylko machnął ręką i pozwolił jej wziąć co tylko jej się podobało. Lwica ze zrozumieniem pokiwała głową i wziąwszy buteleczkę walającą się między jej łapami jak najszybciej wycofała się, nie chcąc przeszkadzać bardziej.

       - Dlaczego akurat Kwiat Czystości ma zwabić Uchungu? - spytał Ndoto przyjaciółkę, ewidentnie nie rozumiejąc dlaczego ten kawałek badyla (nie ukrywajmy - bardzo ładny, ale nadal kawałek badyla!) miał sprowokować morderczynię do zbliżenia się i złapania w pułapkę.
       - Kwiat Czystości nie jest zwykłą rośliną. Przede wszystkim wyrasta nie sam z siebie, lecz z eliksiru. Uchungu w młodości stworzyła ten eliksir.
         Ndoto szczęka opadła.
       - Chcesz powiedzieć, że...
       - Uchungu będąc w naszym wieku mieszkała na Lwiej Ziemi i jak gdyby nigdy nic kumplowała się z naszym szamanem i tworzyła magiczne eliksiry? Tak. I uwierz mi - też byłam w szoku - przyznała nastolatka.
       - Dlaczego nie powiedziałaś mi o czymś takim?! - podniósł głos. Nie był zły na Siri. Był bardziej zły, że dowiedział się o czymś takim dopiero teraz.
       - Nie wiem, nie było okazji. Przepraszam - przyznała lwica ze skruchą. Oboje spojrzeli na flakonik, który trzymała w łapie. Zdawali sobie sprawę, że kwiat nie wyrośnie od razu, potrzebując całą dobę, aby w pełni wykiełkować, co i tak jak na roślinę było niesamowicie szybkim tempem. Siri wylała całą zawartość butelki na ziemię, tuż przy pułapce. Przyjaciele nie mieli co więcej robić przy swoim dziele. Pozostało im tylko rozejść się i czekać na efekty.

       Nie spodziewali się, że już następnego dnia zastaną oderwany od łodygi kwiat i zapadniętą ziemię sugerującą, że najwyraźniej ktoś znalazł się w potrzasku.


       Uchungu zmrużyła oczy przed zbyt silnymi promieniami słonecznymi wdzierającymi się do jej oczu. Mimo wszystko nie odwróciła głowy. Ledwo co uchylone, piekące powieki cały czas, chyba tylko wyjątkowo silną wolą, utrzymywała na stałej wysokości. Delikatny zarys gór majaczący tuż przed nią z każdym krokiem robił się coraz wyraźniejszy. Gdy zobaczyła Lwią Skałę cała jej sylwetka zadrżała z podekscytowania. Nareszcie zobaczy osobę, do której tak długo zmierzała i dla której tyle poświęciła! Nie będzie już tylko obrazem ze wspomnień, a istotą materialną zbudowaną z krwi i kości, z prawdziwymi emocjami i reakcjami, które zdarzało się Uchungu odtwarzać w umyśle prowadząc z nią nierealne konwersacje.
       Nawet nie zorientowała się, że wykonała gwałtowniejszy ruch, gdy zupełnie niespodziewanie czaszka ześlizgnęła się z jej skroni i z nieprzyjemnym chrupnięciem wpadła do pobliskiego wąwozu, obijając się o twarde skały i rozpryskując na samym dnie. Serce Uchungu zamarło.


       Kiedy Zuzu, nadworna majordomuska, wleciała do królewskiej groty, gubiąc po drodze parę piór - nie wiadomo dokładnie czy z pośpiechu czy z nerwów - wołając: ,,Uchungu na Lwiej Ziemi!" Uru się nie poruszyła. Tak jak zwykle, na sam dźwięk tego przeklętego imienia traciła kontrolę nad swoimi emocjami, tak teraz zachowała kompletny, niewzruszony spokój. Było w tym spokoju coś zadziwiającego. Coś, czego nie rozumiała.
      Całą trójką dzieci zajmowali się dziadkowie, na zupełnie innej ziemi. Miała więc pewność, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Ahadi stał u jej boku. Był wyjątkowo czujny i uważny. Po jego beztroskim, żartobliwym usposobieniu nie było widać śladów. Uru najbardziej lubiła w nim to, że wiedział, kiedy należy zachować powagę.
       - Czy została złapana? - spytała spokojnie. Bała się, że nie będzie mogła wydobyć głosu, albo, że będzie tak cichy, że ledwie go można będzie usłyszeć. Ale nie. Był neutralny. Zupełnie jakby pytała o coś tak banalnego jak pogoda.
       Usłyszawszy przeczącą odpowiedź Ahadi od razu zapowiedział, że schwytanie jej jest tylko kwestią czasu, a Askari i reszta wojska jest przygotowana, by bronić bezpieczeństwa Lwiej Ziemi. Uru postanowiła mu wierzyć.


       - Siri, patrz! - Ndoto nie krył podekscytowania, widząc, że pułapka spełniła swoją rolę. Całe jego ciało wręcz drżało z nadmiaru emocji i Siri przestraszyła się trochę, widząc nieznany dotąd obłęd w jego spojrzeniu.
       Na wszelki wypadek zatrzymała przyjaciela, który wręcz rwał się do zajrzenia we wgłębienie i sprawdzenia, kto dał się w niej złapać. Musiała najpierw go uświadomić, że to niebezpieczne, ma uważać, a poza tym tak naprawdę nie mają pewności czy ich ofiarą rzeczywiście jest zabójczyni. Ndoto posłuchał się jej rad, ale cały czas zachowywał się jak w transie i Siri coraz mocniej zagryzała wargę ze zdenerwowania.
       Wreszcie pochylił rudy łeb nad dziurą w ziemi.


       - Jest złapana - oświadczył głos Zuzu. Była wyraźniej mniej zdenerwowana, choć wciąż wyglądała na spiętą. Najwyraźniej pojmana i obezwładniona Uchungu wydała jej się mniejszym zagrożeniem. Wzrok Ahadiego szybko zatrzymał się na twarzy królowej. Uru tylko zamknęła oczy.


       - To nie... - głos Ndoto drżał, cały czas pochylał się nad rowem. Fioletowooka chciała go od niego odciągnąć, ale coś ją od tego powstrzymywało. Czuła się niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Jej też udzieliło się zdenerwowanie i ekscytacja przyjaciela. Sama myśl, że mogła się przyczynić do pojmania poszukiwanej morderczyni niemalże odbierała jej rozum.
       Nastolatek bardzo powoli odwrócił głowę w stronę towarzyszki. Jego orzechowe oczy cały czas były szeroko otwarte.
       - To nie ona.


       Uru zdała sobie sprawę, że nigdy nie była dobra w założeniach, co może przynieść jej los. Czasami, jeszcze jako dzieciak, zdarzało jej się wyobrażać siebie w przyszłości. W jej głowie zawsze wyglądała tak samo. Jak nad wyraz przerośnięte lwiątko, z tymi samymi tłustymi łapkami i pucułowatymi policzkami, których tak bardzo nienawidziła, dumnie spoglądające na wznoszącą się kulę słońca ze szczytu Lwiej Skały.
       Niemniej, jej życie nie do końca tak wyglądało.
       Kiedy Uchungu została schwytana świat się nie zatrzymał. Ptaki szybujące nad sawanną nie spadły na ziemię, a zwierzyna flegmatycznie żująca kępki traw nie zamarła w bezruchu, jakby zacięła się przez działanie jakiś nadnaturalnych mocy.
       Samo pojmanie też nie było dramatyczne i okupione rozlewem krwi niewinnych ofiar. Uru sama nawet nie wiedziała, dlaczego myślała, że morderczyni może sprawić tyle kłopotów. Przecież oczywistym było, że nie stanowi najmniejszego zagrożenia dla wykwalifikowanych, licznych obrońców granic Lwiej Ziemi. Kolejnym banałem było to, że lwica zupełnie nie próbowała zmylić przeciwnika. Mogła zbliżyć się do Lwiej Ziemi z różnych frontów, wykorzystując słabość strażników w pobliżu gór, czy wykazać się podstępem, na który było stać jej intensywnie pracujący, przebiegły umysł. Tak naprawdę przekroczyła granicę po najbardziej oczywistej stronie, gdzie wręcz roiło się od straży i czujnego patrolu. Uchungu też nie próbowała się wyrywać, czy jakoś szczególnie bronić. Eskortowana przez najpotężniejsze, najsilniejsze lwy w stadzie wydała się nagle bardzo mała i wątła, nie mogąc sięgnąć żadnemu z nich nawet do ramienia. Jej brudne, zakurzone futro przybrało dziwny, bury kolor, tak, że nikt nie domyśliłby się jaką barwę ma naprawdę. Z wychudzonych, opadłych boków prześwitywały kości, jakby samica od dawna głodowała. Każdy widząc ten obrazek pomyślałby, że zaszła jakaś pomyłka i ta lwica ani trochę nie pasuje na pokręconą psychopatkę. A jednak w każdym jej ruchu, spojrzeniu i ułożeniu warg kryła się determinacja i tak ogromna pewność siebie, że Uru na chwilę poczuła się jak mały kotek.
       Wzrok Ahadiego skupiony był na pojmanej lwicy. Dopiero po kilku minutach dogłębnej analizy powoli spłynął z kształtu Uchungu i zatrzymał się na Uru. Królowa zdała sobie sprawę, że zimne, zielone oczy jej męża tryskają nienawiścią, gdy spoglądał na morderczynię. Pomyślała, że tak właśnie żmija spogląda na swoją ofiarę.
       Dziwny korowód zatrzymał się przed parą królewską, zachowując jednak bezpieczną odległość. Strażnicy w każdej chwili gotowi byli powstrzymać pojmaną zabójczynię przed możliwym, niespodziewanym ruchem.
       Zapadła cisza. Ahadi czekał na reakcję małżonki, wiedząc, że ona, jako prawowita dziedziczka tronu Lwiej Ziemi, miała od niego większe prawo do rozkazu. Uchungu najwyraźniej nie miała ochoty inicjować rozmowy.
       Uru trudno było na nią patrzeć. Jej wzrok błądził po jej sylwetce, ale nie mógł zatrzymać się na twarzy. Ani razu nie skrzyżowała wzroku z jej oczami. I tak wiedziała, że są niebieskie. Zamiast tego  wlepiła gałki oczne w popękaną, ziemistą posadzkę i pozwoliła sobie na krótkie, urwane westchnienie.
       Wreszcie odważyła się spojrzeć jej w oczy. Uderzył ją żywy błękit jej szeroko otwartych tęczówek.
      - Witaj na Lwiej Ziemi, Uchungu.
       Uchungu jakby na to czekała. Lekko otworzyła pysk, na jej ustach pojawił się błogi uśmiech. Dzikie, podekscytowane spojrzenie, przemieniło się w spokojny, niemalże leniwy wyraz twarzy. W tej chwili wyglądała na nienaturalnie zrelaksowaną.
       - Hej, siostrzyczko.




_____________________________
No siemano kolano, Moi Drodzy ;) 
Muszę przyznać, że nad ostatnim fragmentem tego rozdziału myślałam dobre 4 lata temu i napisanie tego dzisiaj było dla mnie jakimś przełomowym momentem. Serio. 
Tak dopiero teraz postanowiłam trochę rozwinąć notkę odautorską, bo wcześniej nie miałam pewności, czy ktokolwiek tu jest i czyta, więc stwierdziłam, że co się tam będę wysilać, nie mając pewności, czy mój przekaz do kogoś trafi. Jestem bardzo mile zaskoczona, widząc odzew. ;) Wiem, że nasza społeczność ostatnio podupadła, więc jestem wdzięczna i niezmiernie szczęśliwa na widok każdego komentarza, a już w szczególności od osób, które pamiętają tego bloga z poprzednich lat. Nawet jeśli pozostaniemy w małym gronie chciałabym kontynuować tę historię. Przez ostatnie 3 lata bardzo mi tego brakowało :< 
Chciałabym Wam też przekazać, że zanim zdecydowałam się na kontynuację, przeczytałam wszystkie poprzednie rozdziały, a żeby historia trzymała się kupy, wplotłam już kilka nawiązań do szczegółów, o których pisałam wcześniej. Nie chcę Was do niczego zmuszać, ale by w pełni zrozumieć i być na bieżąco musielibyście chyba odświeżyć sobie stare wpisy (SweetDestruction ustawia ludzi i mówi im co mają robić, oj nieładnie, nieładnie!).
Inna sprawa to to, że możecie raz na jakiś czas sprawdzać kolumnę w górnym lewym rogu z ogłoszeniami. Jeśli zniknę na dłużej i nie będziecie mieli kontaktu, to przynajmniej stamtąd dowiecie się czy żyję i czy możecie spodziewać się w najbliższym czasie aktualizacji.

Pozdrawiam Was wszystkich gorąco, bądźcie grzeczni, myjcie ręce!

Z wyrazami szczerej, najprawdziwszej miłości <3
SweetDestruction

btw, ten moment jak oni konstruują pułapkę i szukają przynęty to dla mnie tak bardzo Scooby-Doo, że ryłam się cały czas pisząc ten fragment.

3 komentarze:

  1. TAK! Kolejny rozdział, na dwa dni przed moimi urodzinami, to zupełnie, jak prezent! :)
    I niech mnie Dziewięć Piekieł pochłonie, WIEDZIAŁAM, że Uchungu to siostra Uru, wiedziałam! *cieszy się, jak dziecko, bo uwielbia mieć rację*
    Też mnie rozbawił fragment z pułapką, choć jeszcze bardziej odkrycie Siri bałaganu u Masharikiego xD
    Ciekawa jestem bardzo, kto się złapał w pułapkę zamiast Uchungu i co zrobi Ndoto. Widać, że chłopak powoli ma nie po kolei w głowie, a na punkcie Uchungu dostał niezdrowej obsesji...
    Strasznie się cieszę, że chcesz kontynuować historię i mam nadzieję, że uda Ci się ją dokończyć :)
    I też Cię kocham!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. och, a więc wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! chciałabym wyskoczyć z jakimiś oryginalnymi życzeniami, ale akurat w tym jestem beznadziejna :<
      Mam nadzieję, że nie rozczarujesz się za bardzo, gdybym została przy spełnieniu marzeń i dostaniu/osiągnięciu czegokolwiek-się-chce w życiu.
      Wysyłam Ci telepatycznie dużo uścisków i tarczę ochronną przed koronawirusem!

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję, nie przejmuj się, akurat życzenia są dla mnie mniej ważne, wystarczy mi ten wspaniały rozdział :)
      I piękne dzięki za uściski i tarczę, będę nią łoić skórę koronawirusowi jak Kapitan Ameryka xD

      Usuń