niedziela, 25 grudnia 2016

11. Anioły nas opuściły

  - Ahadi! - lew podskoczył słysząc za sobą ostry głos.
        Odwrócił się w stronę lwicy z czarującym uśmiechem.
  - Czego sobie pani życzy? - kasztanowa w odpowiedzi tylko przewróciła oczami.
  - Musimy porozmawiać - oświadczyła z poważną miną.
         Lwu zrzedła mina. Ahadi spojrzał na swoją wybrankę serca niepewnie i z ociąganiem podreptał za nią do jaskini. Niczego tak się nie obawiał jak tych ,,szczerych rozmów".
  - No dobrze... - nabrał powietrza, próbując powstrzymać narastający niepokój.
  - Co słyszałeś? - wypaliła od razu Uru, spoglądając na zielonookiego podejrzliwie.
  - Huh? - spojrzał na nią bez zrozumienia.
  - W dniu, w którym zaatakował mnie ten... ptak... słyszałeś coś? - starała się wytłumaczyć lwica, nerwowo machając ogonem.
  - Niby co miałem słyszeć? Byłem zbyt przejęty tobą żeby skupić się na otoczeniu.
  - Ale musiałeś coś słyszeć! Nie wiem, może jakąś pieśń - upierała się dalej władczyni, żywo gestykulując.
        Król musiał przyznać, że dawno już nie widział jej w takim stanie. Postanowił się skupić i coś szybko wymyślić. Zmarszczył brwi, przypominając sobie zdarzenia mające miejsce na ceremonii i nagle go olśniło.
  - Rzeczywiście ktoś śpiewał! - zawołał zaskoczony.
        Uru w jednej chwili poderwała się na równe łapy.
  - O czym?! - niemal krzyknęła mu do ucha.
  - Ja wiem, coś tam o ptakach... że niby one nam pomogą w kłopotach, czy coś w tym stylu - podrapał się po głowie.
  - Wiedziałam... - syknęła brązowa, ze złością wbijając pazury w skalną półkę i przejeżdżając po niej łapą. Po jaskini rozniósł się nieprzyjemny dźwięk.
  - Skoro wiedziałaś, to czemu pytasz? - mruknął złoty, ale zaraz spoważniał. To nie czas na żarty, to nie mógł być przypadek, że w chwili napaści na Uru słyszał fragment jakiejś, najwyraźniej bardzo ważnej dla jego lwicy, pieśni.
        Ta nagła myśl sprawiła, że przeszedł go dreszcz. Przerażony spojrzał na kasztanową.
  - Uru, czy ja mam schizofrenię?! - wyjęczał, czując jak opuszczają go wszystkie siły.
  - Cicho tam! - warknęła królowa i trzepnęła go po nosie ogonem, wyraźnie pogrążona w myślach. Brwi miała zmarszczone, oczy mocno zaciśnięte a górna warga nerwowo drgała, przez co wyglądała jak wściekły królik. Ahadi nie skomentował tego.
  - Gdy mrok cię pochłonie wzywaj imiona ptaków. One nam pomogą w momencie zniewolenia, tak? - zanuciła i uważnie przyjrzała się lwu.
  - Też to słyszałaś? - zdziwił się czarnogrzywy.
  - Niejeden raz - odparła brązowooka, ale myślami była już daleko.
  - Były też jastrzębie - dorzucił po chwili namysłu Ahadi -Widziałem pełno jastrzębi, które przelatywały mi nad głową.
  - Jastrzębie... Taka! - zawołała ze strachem.
  - Taka? Co z naszym synem? - Ahadi spojrzał na nią z niezrozumieniem.
  - Przecież imię ,,Taka" oznacza jastrzębia!
        Oboje z niepokojem spojrzeli na lwiątka niewinnie śpiące w rogu jaskini.



      Askari tępo wpatrywał się w zachodzące słońce. Niebo mieniło się w czerwono-złotych barwach. Na sawannie panował spokój. Nikt nie zakłócał ciszy wieczoru. Dla niego ta cisza była niepokojąca. Przywykł do codziennego hałasu i zgiełku. Rzadko udawało mu się znaleźć chwilę dla siebie, a co dopiero wolną chwilę, aby rozleniwiać się w cieniu drzew. Jednak nawet w takich chwilach czuł się nieswojo. Cisza go przerażała. Ona zawsze poprzedzała jakieś tragiczne wydarzenia. Gdy był jeszcze dzieckiem, poszedł z przyjaciółmi do wąwozu. Natknęli się tam na ciało martwego lwiątka. Nieszczęśliwiec idąc wzdłuż urwiska musiał się poślizgnąć i spaść z kilkudziesięciu metrów. Jego ciało wyglądało jakby zostało wgniecione w ziemię. W pierwszej chwili wpadli w popłoch, zaczęli krzyczeć i wzywać pomoc, ale dla martwego kota nie było już ratunku. Potrafili tylko w milczeniu wpatrywać się w jego zwłoki. To było najgorsze ze wspomnień Askariego, do którego już nigdy nie zamierzał wracać. Wtedy zdał sobie sprawę, jak straszna była tamta cisza.
      Zmęczony wzrok skierował w górę. Gdy był mały rodzice opowiadali mu legendy o aniołach strzegących bezpieczeństwa Lwiej Ziemi. Chciał być taki jak te anioły: niezwyciężony, silny i odważny. Dlatego zdecydował się przyłączyć do wojska i stanąć na straży prawa. Ale z czasem zdał sobie sprawę, że rola bohatera nie jest mu pisana i nie ocali Lwiej Ziemi przed wszystkimi nieszczęściami. Kiedyś jeszcze wierzył w siebie i swoje umiejętności jako żołnierza. Jednak po tym, jak Uchungu otrzymała przydomek najgroźniejszej morderczyni w państwie, cała jego pewność siebie zniknęła. Właśnie dlatego tak jej nienawidził: ponieważ z pięknego, czystego stworzenia niezdolnego do czynienia zła i zabicia chociażby muchy, zmieniła się w bezuczuciowego potwora. Kiedyś była kimś zupełnie innym. Potrafiła kochać świat i innych. Swoim łagodnym uśmiechem potrafiła roztopić każde, nawet najtwardsze serce. Za to też jej nienawidził. Za wszystkie nagłe przemiany, kłamstwa i szydercze uśmiechy. Za to, że tak utrudniała mu życie i go irytowała.
      I za to, że pomimo tych wszystkich wad nadal nie przestawał jej kochać.



      Uchungu wciągnęła w nozdrza powietrze. Czuła jak ciepły powiew ogarnia jej umysł i ciało. Na jej twarzy pojawił się spokojny uśmiech. Już dawno nie była w tak dobrym humorze. Czuła jak radość wypełnia jej serce. Nawet nie tylko serce. Miała wrażenie, jakby każda komórka, każdy nerw, czy najmniejszy atom jej ciała buzował od narastającego szczęścia.
      Położyła się na ziemi. Długie pasma trawy kołysały się na wietrze i kładły u jej łap, niedostatecznie silne, aby móc stawiać opór powiewowi.
    - W tym świecie nawet trawa jest słaba i krucha - mruknęła lwica.
      Mimo wszystko kochała przyrodę. Będąc lwiątkiem biegała po łąkach upstrzonych amarantowymi kwiatami. Jej bezgraniczna miłość do maków była często przyczyną drwin i wyzwisk najmłodszych mieszkańców Lwiej Ziemi, ale jej to akurat nie przeszkadzało. Kochała czerwień. Uważała ją za najpiękniejszy kolor występujący w przyrodzie.
       Czerwone maki. Czerwony zachód słońca.  
       Czerwona krew.
   
      Przymknęła oczy zamyślona. Odpłynęła na chwilę od rzeczywistości, powracając do świata beztroskich, dziecięcych lat. Dawne wspomnienie pojawiło się pod powiekami.


      - Anioły nas opuściły - tak zabrzmiało jej pierwsze zdanie, które echem odbiło się od ścian jaskini i zamarło groźnie nad zgromadzeniem. Nikt się nie odezwał. Parę osób spojrzało niepewnie na siebie, inne ze strachem patrzyły na tą, która jako jedyna ośmieliła się wypowiedzieć te słowa na głos. Uchungu omiotła wzrokiem grupkę przyjaciół. Na jej twarzy pojawił się drwiący uśmieszek, gdy zwróciła uwagę na najmłodsze lwiątko, niespokojnie rozglądające się w poszukiwaniu pomocy.
      - Zgadzasz się ze mną, Askari? - powiedziała zmienionym głosem, który przez echo przekształcił się w niski warkot.
      Na dźwięk swojego imienia lwiątko podskoczyło i z przestrachem spojrzało na starszą koleżankę. Wzrok lwicy się zmienił. Wcześniej patrzyła na grupę z wyższością i pogardą, teraz jej oczy były łagodne i spokojne. Delikatnie uśmiechnęła się do kociaka. Askariemu ten uśmiech zdawał się drapieżny.
      - Tak - powiedział cicho, bojąc się sprzeciwić lwicy. Ta podeszła do niego i pogłaskała po niewielkiej grzywce.
      - Cieszę się, że podzielasz moje zdanie, Askari - ostatnie słowo powiedziała takim tonem, że na policzkach malca pojawiły się rumieńce.
      - Jak myślicie, co było przyczyną śmierci Ndege? - odezwała się do przyjaciół tak znudzonym głosem, jakby ich rozmowa dotyczyła co najwyżej stopnia zachmurzenia i przewidywalnych opadów.
      Wśród lwiątek powstało zamieszanie. Uchungu uciszyła je podniesieniem łapy. Cała grupa wlepiła wzrok w przywódczynię.
      - Sami już pewnie dawno zauważyliście, że zaczynają dziać się dziwne rzeczy, których nie można normalnie wytłumaczyć. Lwy... zapadają w nieprzerywalny sen, znikają, umierają, zabijają się... i czy nie zwróciliście uwagi na ptaki? Są wszędzie. Oblegają każdy zakątek Lwiej Ziemi. Wątpię, by działo się tak bez powodu. Co się stało? Czemu się tak gromadzą? - mówiła z napięciem. Głos drżał jej z emocji, a szeroko rozwarte tęczówki lśniły niebezpiecznym blaskiem. - Jak myślicie jakie zdarzenie było przełomowe? Co skłoniło zwierzęta do takiego zachowania? Jakieś teorie?
      Przed kociaki wypchnął się rudy lewek i stanął naprzeciwko przywódczyni. Miał tak szkarłatne oczy, że aż przerażające.
      - Przestań wreszcie wciskać nam wszystkim kit. Mam już dość słuchania twoich teorii o końcu świata, nawiedzonych ptakach czy paranormalnych zjawiskach! - warknął. Zazwyczaj pogodny i pełen optymizmu lew, posyłał teraz groźne spojrzenie swojej przyjaciółce. Ta tylko wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
      - Wazi, ale czy to wszystko nie jest banalnie proste? Pamiętasz Ndege? Sam mówiłeś, że jest dziwny i trzeba się trzymać od niego z daleka. A gdy umarł na Lwią Ziemię spadły same nieszczęścia. Uważasz to za zwykły przypadek losu?
      Książę zagryzł wargi i już miał przetoczyć jakiś przekonywujący argument, gdy zza jego pleców odezwał się spokojny głos:
      - Nie wierzę w przeznaczenie - wszyscy odwrócili się by spojrzeć na lwiczkę siedzącą na uboczu. - Nie wierzę w przeznaczenie - powtórzyła. - Bo czym niby ono może być? Dziś rano zjadłam mięso. To nie przeznaczenie, tylko głód. Po południu spotkałam się z Wazim i bawiliśmy się na sawannie. To nie kaprys losu, tylko przyjaźń. Lata temu Lwia Ziemia znalazła się pod panowaniem tyrana, który wygnał jej mieszkańców i pozwolił, by zginęli z głodu. To nie fatum, tylko zło. Żyjemy w przekonaniu o sile wyższej, bogach, którzy zsyłają na nas cierpienie za nasze grzechy lub wystawiają nas na próby, ale tak naprawdę bogowie to wymówka na nasze błędy. Sami wykreowaliśmy sobie mylne pojęcie świata i gdy dotykają nas nieszczęścia usprawiedliwiamy się: ,,Bóg tak chciał". Lecz tak naprawdę każdy z nas sam pisze swoją historię. Życie polega na podejmowaniu wyborów, a to czy były dobre czy złe okazuje się dopiero po czasie. Śmierć Ndege nie była nieszczęściem, mającym zapoczątkować upadek Lwiej Ziemi, lecz tragedią, która wydarzyła się przez jego własną nieuwagę. Mógł nie iść do wąwozu. Wtedy nigdy by z niego nie spadł i byłby z nami dalej.
      Cisza, która zapadła po tych słowach była tak nieprzenikniona, że Uchungu zdawało się że słyszy jak echo bicia jej serca obija się o ściany groty. Spojrzenia lwic się spotkały.
      - Ale z jednym muszę się zgodzić: anioły nas opuściły.
      Niebieskooka spojrzała na przyjaciół z miną zwycięscy.
      - Ja wierzę, że one nadal tu są - odezwał się Askari. Był najmłodszy i nie rozumiał jeszcze pełnej powagi sytuacji, mimo to nie zamierzał porzucić swoich poglądów na temat aniołów, które według legendy chroniły bezpieczeństwa lwiej krainy.
      Uchungu uśmiechnęła się pobłażliwie.
      - W takim razie udowodnij nam, że one wciąż istnieją. Słyszałeś co mówiła twoja koleżanka? Każdy pisze własną historię, nie istnieje coś takiego jak przeznaczenie. Więc jeśli zadziałasz, będziesz w stanie zmienić przyszłość naszych ziem. Chociaż szczerze wątpię.
      Askari nie odpowiedział.


________________________
Jaka długa przerwa, aż muszę policzyć ile to już czasu zmarnowałam...
No trudno. Nie obraźcie się, jeśli co jakiś czas będę tak właśnie się pojawiać i znikać. Nie mam zapisanych nigdzie tak zwanych ,,rozdziałów na czarną godzinę", które zazwyczaj ukrywają się gdzieś w moich dokumentach, i które publikuję, gdy dopada mnie kryzys i brak weny. Ale dopóki mamy święta (Wesołych Świąt! Wesołych Świąt! I duuużo prezentów!), nowy rok, a potem jeszcze urodziny bloga, postanowiłam go trochę odświeżyć.
Chciałam też Was bardzo przeprosić, że nie daję znaku życia i nie stawiam komentarzy pod Waszymi notkami, natychmiast się za to zabiorę.
Niestety nie wiem kiedy pojawi się rozdział 12, ale o ile się szybko wyrobię ze wszystkim, postaram się wrócić do co 2-tygodniowego systemu.

6 komentarzy:

  1. No, witam znowu. Czekałam na ten rozdział już trochę czasu, ale w końcu jest i przyznaję jest mi on w stanie wynagrodzić całą tą przerwę.
    Askari kocha Uchungu? No, nie spodziewałam się tego. Taka, Uru, cała ta ferajna i jastrzębie...zdecydowanie przydałby im się urlop na czas nieokreślony xp. Coś czuję, że to całe zamieszanie z ptakami, aniołami i innymi znakami ma coś wspólnego ze sobą. Szykuje się ciekawy rozwój akcji, hue hue hue “ψ(`∇´)ψ.
    Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt~Szekspir K

    OdpowiedzUsuń
  2. *wreszcie, po zjedzeniu świątecznego makowca i nakarmieniu nienaźatrego królika, Igrid bierze się do klecenia komentarza*

    No popacz, popacz, jaki miły świąteczny prezent - rozdział, i do tego taki ciekawy!

    HA, a ja wiedziałam, źe Askari coś czuje do Uchungu. Jego obsesja na punkcie lwicy była bardzo podejrzana - niby jest źołnierzem, ale myślę, źe nawet źołnieź zwykle aź tak nie wczuwa się w swoją rolę.

    Biedny Taka, ciekawa jestem, jaki (oprócz imienia oczywiście) związek ma z jastrzębiami. Myślę, źe chyba nie wyniknie z tego nic pozytywnego... albo nawet na pewno ;)

    Retrospekcja Uchungu bardzo mnie zainteresowała, sądzę, źe tą lwiczką, która mówiła o wolnej woli i takich tam, była Uru. Nie pytaj dlaczego, tak mi się jakoś skojarzyło ^^ przeczuwam teź, źe za śmiercią tego lwiątka ktoś jednak stał. Tylko kto? - tutaj moja wypbraźnia się kończy, więc czekam na rozwiązanie tej i innych zagadek w kolejnych rozdziałach c;

    Pozdrawiam (;

    OdpowiedzUsuń
  3. JEEJ! Wróciłaś!
    Rozdział jest bardzo ciekawy. Zwłaszcza ten wątek z Taką. Jestem ciekawa co będzie z nim dalej.
    Askari i Uchu ^^ Oni się zejdą, na pewno ^^ Skoro znają się od dzieciństwa, niedługo coś zacznie między nimi kiełkować c: Sądzę, że za śmiercią lwiątka może stać Uchu albo ktoś z jej bliskich. Odnośnie tej lwiczki która mówiła o "wolnej woli" zgadzam się z przedmówcą. Może być to Uru.
    Czekam na next.
    Pozdrawiam i życzę weny c:

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na nexta i życzę weny 😀😄😃😉

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku! To było naprawdę świetne! Ciekawe, trzyma w napięciu. Nie mogę, no po prostu nie mogę doczekać się rozwiązania tej sprawy z jastrzębiami. Pozdrawiam i tradycyjnie życzę weny.

    Ps.Serdecznie zapraszam:
    https://sekretylwiejziemi.blogspot.com/?m=1
    Pojawił się już 5 rozdział.

    OdpowiedzUsuń