sobota, 29 lutego 2020

12. Zasady są po to, aby je łamać

      Uru była zła. Była zła, może trochę załamana, a głównie zła. Wciśnięta gdzieś pomiędzy skalną półkę, a szorstką i matową powierzchnię skalną, czuła się jakby była zamknięta w kleszczach, bez drogi ucieczki, bez wyjścia, z nikłym promieniem słonecznym, który przedzierał się do niej od tyłu, a który padał słabą, drżącą smugą na ścianę tuż naprzeciwko jej twarzy. Była odwrócona do słońca tyłem, przytrzaśnięta w cieniu i prawdopodobnie było to nierozsądne i nawet głupie, bo w chwili jakiegokolwiek zagrożenia nie miała innej drogi ucieczki, jak tylko schylić grzbiet i na płaskich łapach wyczołgać się na rozświetloną powierzchnię ze ślepego zaułka. Ale może to było właśnie to, czego w tej chwili potrzebowała. Tego odosobnienia, ukrycia, gdzie mogłaby się schować i na spokojnie przemyśleć wszystko, co napawało ją lękiem i gniewem.
      Była bardzo spokojna. I nie był to fałszywy, olimpijski spokój, którym częstowała każdego naokoło próbując udowodnić, że nic jej nie jest i wszystko ma pod kontrolą. Była opanowana jak nigdy dotąd, jakby cokolwiek, co działo się wokół niej nie dotyczyło bezpośrednio jej osoby, a tylko skrawka rzeczywistości w której przyszło jej się znaleźć, a który zrzędzeniem losu, a może zwykłym przypadkiem, jakimś cudem stanowił fragment jej życia. Uru nie wierzyła w przeznaczenie. Ani w bogów. Ani w Wielkich Władców z przeszłości, mimo że karmiła opowieściami o nich swego syna i czuła się przy tym zawsze jak największy hipokryta, a potem starała się sobie wmówić, że to tylko bajka na dobranoc. Uru twardo stąpała po ziemi. Kontrolowała każdy swój czyn, brała odpowiedzialność za każdą decyzję i potulnie godziła się na wszelkie konsekwencje. Teraz nie wiedziała jak uzasadnić wszystkie zdarzenia, których była świadkiem i zachować przy tym własny, niezmienny światopogląd o nieomylności nauki i nieistnieniu zjawisk nadprzyrodzonych. Przed oczami migał jej mleczny, rozmyty obraz własnej matki i królowa już sama nie wiedziała, czy obraz jest rozmyty bo nie widziała jej od lat i zdążyła zapomnieć rysów jej twarzy, czy to wina napływających łez, które zbierały się w kącikach jej oczu na samo wspomnienie lwicy. Kimya obiecała jej, że jej pomoże, że będzie ją wspierać i dawać wskazówki, ale czy na pewno mogła wierzyć czemuś, co równie dobrze mogło być zwykłym snem, nocną marą, wymysłem, który stanął jej przed oczami, gdy trwała w śpiączce zawieszona pomiędzy dwoma równoległymi światami, nie mogąc przejść z jednego do drugiego i liczyć tylko, że jakimś łutem szczęścia pozostanie wśród żywych. Uru nie tyle co nie wierzyła, ale - przede wszystkim - nie chciała wierzyć w to, że nie ma pełnej kontroli nad własnym życiem.
   
      - Jak tam? - niepewny głos Ahadiego wydał jej się głupi jak nigdy dotąd. Czuła się, jakby jej mąż na siłę próbował rozpocząć temat, ale bał się zacząć rozmowę. Uru nie chciała, żeby Ahadi się jej bał.
      Wygramolenie z kryjówki zajęło jej chwilę. Było ciasno i wilgotno, i nie było innej drogi przejścia, jak właśnie wrócić do punktu wyjścia, tą samą trasą, którą tu weszła. Może w życiu też powinna znaleźć taki punkt wyjścia.
      Ahadi się martwił. Było to całkowicie zrozumiałe i kasztanowa cieszyła się, że jej wybranek tak się o nią troszczy, a ona tak rzadko mu pokazuje, że to docenia. Nie mogła wciąż się ukrywać i rozmyślać. Czasem było to dobre. A czasem zgubne i niezdrowe, a Uru nie chciała być kulą u nogi dla swojej rodziny i całego królestwa, zwłaszcza, gdy miała pod opieką nowo narodzone pociechy. Teraz też wychodząc z ukrycia trzymała dwójkę w pysku i czuła się nawet winna, bo może maluchy wyczuły instynktem jej zdenerwowanie.
      - Mam kryzys światopoglądowy - przyznała uśmiechając się smutno. Zawsze jak była smutna lekko uśmiechała się. Chyba nie lubiła tej dramaturgii łączącej się ze smutkiem i rozpaczą, dlatego unosiła kąciki ust do góry, bo na słuchaczu robiło to lepsze wrażenie. Jeśli ktoś ma problem, a się uśmiecha, to musi tylko oznaczać, że nie jest tak źle. Taki słuchacz od razu czuł się lepiej i pewniej. Dla Uru ten uśmiech nie przychodził z trudem. Był całkiem naturalny i zupełnie niewymuszony.
      - Och - to westchnięcie było krótkie i bezradne. Najwyraźniej jej mąż nigdy nie miewał kryzysów światopoglądowych i nie wiedział co poradzić królowej.
      - Wiesz, że nigdy nie wierzyłam w moce, magię, przeznaczenie, duchy i klątwy - poczuła się w obowiązku, by sama zacząć i przybliżyć czarnogrzywemu swoją sytuację - ale nie jestem chyba w stanie wyjaśnić tego wszystkiego co nas w ostatnim czasie spotyka. Ani tej pieśni, ani klątwy rzuconej na królewski ród, ani wizji przyszłości, którą zaserwowała mi niedawno moja własna, od lat nieżywa, matka - przyznała.
      Ahadi słuchał uważnie. I w ogóle był jakiś taki bardzo spokojny, tak spokojny, że Uru patrząc na jego skupiony wyraz twarzy zgrzytała zębami i na przemian chowała i wyciągała pazury. Ahadi zawsze był beztroski. Zawsze. Jego opanowanie było co najmniej niepokojące, a im bardziej był stonowany, tym bardziej królowa traciła zmysły.
      - Uru, przejdź się do szamana.
      Kasztanową zalała fala rezygnacji. Poczuła, jak opuszczają ją siły i wola walki, bo liczyła na dużo lepszą radę. Liczyła na rozmowę. Na wysiłek intelektualny, burzę mózgów, wymianę zdań i wspólne dojście do, całkowicie logicznego, wniosku. Ahadi był zbyt ostrożny. Ahadi był zbyt ostrożny i lwica postanowiła zaburzyć jego szklaną, niepewną ostrożność.
      - Chcę się dowiedzieć od Masharikiego kto jest patronem naszych dzieci - palnęła
      - Co takiego? Uru, tak nie można! - złoty wybałuszył oczy - To wbrew tradycji i zasadom!
      Królowa uśmiechnęła się pod nosem. Wreszcie nawiązała z lwem jakiś kontakt.
      - Czy nie sądzisz, że taka wiedza pomogłaby nam w rozwiązaniu wielu problemów? Mielibyśmy pewność, czy narodziny naszych bliźniąt mają coś wspólnego z klątwą, czy nie i czy cała ta klątwa to tylko legenda i wymysł na potrzeby bajek? - kontynuowała z tym samym, delikatnym uśmiechem, trochę do niej niepodobnym.
      - Szaman jest jedyną osobą, która zna przyszłość i przewodników wszystkich mieszkańców Lwiej Ziemi, czy nie rozumiesz, że gdybyś się dowiedziała zbyt dużo zachwiałabyś harmonię życia całej krainy? Czy nie jest to wbrew zasadom?
      Uru puściła do niego oczko.
      - Ja kreuję tutaj własne zasady.


      Ndoto czuł wyrzuty sumienia. Nakrzyczenie na Siri nie było jednak do końca w porządku. Gdzie tam! W ogóle nie było w porządku. Czuł się z tym źle. Z wieloma rzeczami czuł się źle. Czuł się źle, bo bez szemrania zgodził się na opuszczenie domu i naukę walki na terenie Lwiej Ziemi. Czuł się źle, bo nie pomógł ojcu. Czuł się źle, bo ojciec zginął i to jakby zginął właśnie przez niego, mimo że nastolatek świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie miał wpływu na zdarzenia mające miejsce w Dolinie Światła i absolutnie nie ma podstaw by czuć się winnym. Czuł się źle, bo olał Siri, mimo że ta próbowała mu pomóc. I stwierdził, że powinien odpokutować swoje winy jak najszybciej. Wiedział gdzie szukać.

      Na pytanie, jak Askari radził sobie ze swoimi podopiecznymi trudno było jednoznacznie odpowiedzieć. Czy był z nich dumny? Raczej nie, słowo duma nie przeszłoby mu przez gardło, mówienie o dumie czy chociażby uznaniu byłoby raczej sporym eufemizmem. Czy uważał ich za bandę nierozgarniętych małpiszonów? No, w sumie racja, ale Askari oczywiście nie miał nic złego na myśli. Doceniał ciężką pracę fizyczną swoich rekrutów, to z jakim pietyzmem podchodzili do wszystkich głupich i - całkiem szczerze - nieprzydatnych zadań jakie im zlecał i wykonywali je bez szemrania. Ale jakoś nie potrafił z żadnym z nich znaleźć wspólnego języka, porozumienia, dzięki któremu udałoby mu się stworzyć silną i zintegrowaną drużynę zdolną do współpracy i obrony państwa. Askari był lekko załamany.
      Ta nowa to już w ogóle była do niczego. Ani to kondycji, ani gracji nie miało. Może i była całkiem sprytna, ale sztukę kamuflażu i bezszelestne skradanie się zaliczyła na pałę z dwoma minusami. Zbyt głośna, zbyt swobodna, do niczego nie podchodziła na poważnie, jadaczka jej się nie zamykała i Askari naprawdę - ale to naprawdę - miał jej serdecznie dość. Na dodatek nie uczyła się na błędach, a na wszystkie niepowodzenia machała łapą i mówiła coś w stylu: ,,Spoko, zaraz to poprawię". Nigdy niczego nie poprawiła.
      Toteż gdy podczas jednego z treningów przyszedł do niego Ndoto i spytał, czy mógłby ukraść Siri z ostatniej godziny ćwiczeń, Askari miał ochotę uściskać go jak ruda ciotka dawno niewidzianego siostrzeńca.
      Siri dyszała ciężko. Łapy się pod nią uginały. Mimo regularnych rozgrzewek jej chude i drobne ciałko nie chciało nabrać masy ani mięśni przydatnych do wykonywania wszelkich, wymagających nakładu siły fizycznej, działań. Starła pot z czoła łapką. Przed oczami zamajaczył jej obraz przyjaciela.
      - Hej, chciałem przeprosić. Zachowałem się jak skończony kretyn - uśmiechnął się lew nieśmiało.
Fioletowooka była zbyt zmachana ćwiczeniami, żeby cokolwiek wykrztusić. Gardło piekło ją niemiłosiernie. W odpowiedzi machnęła niedbale łapką. Było to nieme: ,,Jasne, nie ma sprawy, nie mam ci niczego za złe".
      Oboje stali chwilę nieruchomo w niezręcznej ciszy nasłuchując ciężkiego, urywanego oddechu wyczerpanej przyszłej zwiadowczyni.
      - Słyszałem, że uratowałaś życie królowej - zagaił niemrawo Ndoto. Siri wreszcie przełknęła ślinę.
      - Weź, to jedyne co mogłam zrobić. Nie udałoby mi się, gdybyś nie wylał zawartości tego flakonika na ziemię i nie wyrósł z tego kwiat. A ja byłam pewna, że to perfumy i świetny prezent dla babci!
      Ndoto prychnął, z jego gardła wydobył się lekki śmiech. Kolejny jego uśmiech był już całkiem swobodny. Szturchnął przyjaciółkę w bok.
      - Chodź. Mam dla ciebie misję - szepnął konspiracyjnie. Siri wybałuszyła oczy.
      - Co takiego? O nie! Nie ma mowy! Ja już się nabiegałam za wszystkie czasy i nie mam zamiaru więcej się włóczyć po Afryce!... co to za misja?
Nastolatek tym razem wyszczerzył zęby. Siri nawet u kresu sił nie mogła powstrzymać wielkiej ciekawości
      - Idziemy schwytać Uchungu

_________________________________
Nie mogę uwierzyć, że podczas mojej nieobecności zdążył wyjść fabularny Król Lew i rozprzestrzenić się koronawirus. 

3 komentarze:

  1. Ja natomiast nie mogę uwierzyć, że napisałaś kolejny rozdział na - zdawałoby się - martwym blogu ;) I TO JAKI ROZDZIAŁ!!! Jak zawsze absolutnie cudowny, naprawdę nie wiem, jak Ty to robisz. Potrafisz opisać uczucia bohaterów w taki sposób, że nawet, kiedy akurat akcja nie pędzi do przodu z prędkością ferrari, i tak nie można się oderwać. A na koniec człowiek ma ochotę pociąć się mydłem, bo już nie może doczekać się kolejnej części...
    Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że ten nowy rozdział oznacza, że na następny nie będzie trzeba czekać zbyt długo... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że się podobało i podziwiam za wytrwałość w oczekiwaniu na mój, jakże osobliwy, powrót xd

      Usuń
  2. Wspaniały rozdział! Czekam na dalszy ciąg! ;)

    OdpowiedzUsuń