Askari warknął głucho i wbił pazury w ziemię. Musiał się najpierw uspokoić. Nigdy nie panował nad gniewem, a wybuch złości mógłby jeszcze przynieść szkody najbliższemu otoczeniu, ponieważ pod wpływem agresji stawał się naprawdę nieobliczalny. Owszem, wciąż był zadziwiająco młody jak na żołnierza. Duże, zielone oczy przepełnione były inteligencją i tymi charakterystycznymi ognikami wesołości, które ostatnimi czasy coraz trudniej było zauważyć. Długa, kakaowa grzywa opadała mu na powieki, a na twarzy błądził łagodny uśmiech.
Mimo wszystko gdy pojawiał się tylko w pobliżu zbiegowisk lwów, wszyscy z lękiem ustępowali mu z drogi. Nikt jakoś się nie kwapił narażać temu potworowi. Wściekły Askari był naprawdę straszny i niejeden przekonał się o tym na własnej skórze. Lękliwe spojrzenia w jego stronę i trzęsący się ze strachu przechodni tylko jeszcze bardziej go irytowali. Nie cierpiał lwów. Nie cierpiał sposobu w jaki się do niego odnosiły. Zawsze z tym strachem na twarzy i przerażonym spojrzeniem. Czy wszyscy zawsze musieli uważać go za takie monstrum? Przecież wcale nie był taki zły, jak o nim mówiono. Zawsze starał się być miły i uprzejmy, ale inni jakoś chyba nigdy tego nie zauważyli. Fakt, nie potrafił panować nad złością i zdarzało mu się coś tam przez nią zniszczyć, ale jeszcze nigdy nie ucierpiała przy tym żadna osoba! Przerażenie tych wszystkich lwów było nieuzasadnione i Askariemu wydawało się niezwykle głupie. Przez to wszystko skazany był na samotność. Nikt raczej nie był chętny, by zaprzyjaźnić się z ,,groźną bestią".
Młody wojownik spokojnie przemierzał sawannę w ciszy i spokoju, wiedząc, że tutaj nikt nie przerwie mu rozmyślania. Pochylił się i zaszył w gęstej trawie. Wciągnął w nozdrza przyjemny zapach kwiatów. Gdzieś w pobliżu widział całą kupkę kwitnących na fioletowo roślin. Zawsze zapominał zapytać się szamana o ich nazwę.
Położył się na ziemi rozmyślając. Liczył na odrobinę spokoju. Jego głowę wciąż zaprzątała bezczelnie uśmiechająca się gęba Uchungu. Od pewnego czasu starał się nie skupiać na jej osobie, jednak na próżno. W myślach przeliczył ilość żołnierzy. Wynik nie był szczególnie dobry, do tego w szeregach było wiele młodych lwów, które dopiero opanowywały sztuki walki. W duchu przynajmniej się cieszył, że nie będzie musiał w najbliższym czasie walczyć z całą armią, a tylko jedną wkurzającą lwicą. Nie zmieniało to jednak faktu, że owa lwica jest niezwykle silna i zwinna. Niejednokrotnie się o tym przekonał.
Warknął z niezadowoleniem. Podniósł się otrzepując sierść z grudek ziemi. Umówił się z władcami, że dzisiejszego popołudnia zabierze się za szkolenie młodych wojowników. Zapowiadał się męczący poranek... Znów będzie musiał wysłuchiwać ich jęków i nieprzychylnych słów. Po prostu kolejny dzień w pracy. Przeciągnął się i ruszył przed siebie.
Szedł przez sawannę rozglądając się ze znudzeniem na boki. W oddali pasło się całkiem spore stado zebr. Jeśli lwice będą mieć szczęście, dostanie mu się całkiem smaczny obiad. Oblizał się na tę myśl i w o wiele lepszym humorze podążył w stronę Lwiej Skały.
- Askari! - usłyszał znajomy głos. Uniósł w górę głowę zasłaniając łapą oczy przed silnymi promieniami słońca, które wpadały mu do oczu. Szybko rozpoznał charakterystyczną czarną grzywę, która falowała na wietrze, oraz złotą, lśniącą sierść. Uśmiechnął się do siebie.
- Witam panie! - zawołał wesoło. Bardzo lubił Ahadiego. Był jednym z niewielu, którzy nie traktowali go jak niebezpiecznego potwora. W przeciwieństwie do trzęsących się ze strachu lwów, które bardziej przypominały galaretę, niż jakiegokolwiek przedstawiciela swojego gatunku, Ahadi odnosił się do żołnierza w miły i przyjacielski sposób. Zielonooki był mu za to niezmiernie wdzięczny.
- Czy coś się stało? - spytał z lekkim uśmiechem. Lubił towarzystwo króla, jednak rzadko zdarzało im się rozmawiać. Obowiązki nie pozwalały na odrobinę wytchnienia i choćby krótkiej przerwy.
- Właściwie to nie, ale mam dla ciebie mały prezent - zagadnął król. Askari przechylił głowę czekając na dalsze wyjaśnienia. - Otóż dziś jak wiesz będą przeprowadzane szkolenia pod twoim dowództwem - zaczął powoli. Brązowy skinął głową - i zastanawiam się czy nie potrzebujesz nowego rekruta? - powiedział spokojnie Ahadi.
Askari wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. O tym właśnie marzył. Nie miał zbyt wielu podopiecznych, a skoro sam król proponuje mu kogoś konkretnego musi być to naprawdę świetny wojownik.
- Każdego nowego powitam z otwartymi ramionami - stwierdził nie pozbywając się wesołości w głosie. Nie mógł wprost się doczekać.
Ahadi przyjrzał mu się uważnie, a po chwili wybuchnął śmiechem.
- Tak właśnie myślałem! Askari, dawno nie widziałem cię takiego szczęśliwego. Twój nowy nabytek czeka na ciebie pod baobabem Masharikiego razem z resztą wojska - mrugnął do niego okiem.
- Dziękuję panie! - zawołał jeszcze i szybkim krokiem poszedł w wyznaczone miejsce. Miał ochotę tam nawet pobiec, ale nie chciał wzbudzać podejrzeń, poza tym to nie wypadało komuś z jego rangą. Wbrew temu, co wcześniej uważał, stwierdził, że dzisiejszy dzień zapowiada się tak dobrze jak jeszcze nigdy.
Siri powoli otworzyła jedno oko. Już od dłuższego czasu leżała pod drzewem i zaczynało jej się nudzić. Dzień był wyjątkowo upalny, jednak nie była ona typem osoby, która odpoczywałaby grzecznie w cieniu i czekała na spadek temperatury. Wciąż była bardzo młoda i kochała ruch na świeżym powietrzu. Wprost nie mogła doczekać się momentu, w którym wreszcie będzie mogła się stąd ruszyć.
Pod drzewem zaczęła zbierać się już spora grupka lwów w jej wieku. Niektórzy posyłali jej pytające spojrzenia, inni uśmiechali się głupio, a pozostała reszta w ogóle nie zwracała na nią uwagi. Denerwowało ją to. Nie było tu żadnej innej lwicy, a ona liczyła na jakieś przyjemniejsze towarzystwo. Miała nadzieję, że zaraz rozpoczną się szkolenia i będzie mogła się wykazać. Niespecjalnie przejęła się faktem, że wszystkie otaczające ją lwy wyróżniała umięśniona i wysportowana sylwetka. W większości byli to samce całkiem sporych rozmiarów, zapewne niezwykle silni i dobrzy w walce. Ona raczej odstawała od tej grupy. Jak na swój wiek była bardzo mała, a pod jej skórą nie było widocznych żadnych mięśni. Nawet jako małe lwiątko miała trudności z niektórymi zabawami wymagającymi użycia siły.
Drobna i krucha zawsze była oczkiem w głowie rodziców. Po ich nagłej śmierci trudno jej było się pozbierać. Jakiś czas później sam Ahadi spotkał ją i zaproponował, by dołączyła do wojska, które dowodzi jego bliski przyjaciel. Siri do końca nie wiedziała, dlaczego zgodziła się na tę propozycję. Może dlatego, że zaproponował to sam władca, a może po prostu chciała zmienić swoje dotychczasowe życie i nabrać nowych umiejętności. Dziś właśnie miała zostać przetestowana.
Teraz z napięciem oczekiwała przybycia swojego trenera. Nie mogąc już się powstrzymać podniosła się i nie wiedząc co jeszcze mogłaby zrobić, wmieszała się w grupkę lwów.
,,Kiedy on wreszcie przyjdzie?" myślała coraz bardziej zdenerwowana, przepychając się przez tłum. Wzrok miała wbity w błękitne niebo i nie zwracała uwagi na coraz mniej przychylne spojrzenia rzucane w jej stronę. W jej fioletowych tęczówkach odbijał się blask słońca, który nadawał im żywszego koloru.
Niespodziewanie poczuła silne uderzenie, które spowodowało, że upadła na ziemię. Syknęła z bólu i pomasowała łapą czoło. Powoli otworzyła oczy. Nad nią stał olbrzymi lew. Jego bordowa, bujna grzywa sięgała niemal do ziemi. W czerwonych oczach widać było gniew.
Siri spojrzała na niego niepewnie, czując jak robi jej się gorąco, co na pewno nie było spowodowane wysoką temperaturą na sawannie.
- Ej, paniusiu! Uważaj jak chodzisz! - warknął pochylając się nad nią. Lwica czując nieprzyjemny oddech na twarzy, poderwała się na łapy i odruchowo cofnęła o kilka kroków.
- Umm... Przepraszam - mruknęła niewyraźnie, odwracając wzrok. Lew był od niej prawie dwa razy większy i silnie umięśniony. Jego olbrzymia postura nieco ją przestraszyła.
- Właściwie co ty tu robisz? To nie miejsce dla takich kotków! - warknął i zaniósł się donośnym śmiechem, a niektóre lwy mu zawtórowały.
- Hej! - usłyszała niespodziewanie głos tuż nad sobą. Uniosła wzrok by zobaczyć swojego wybawcę. Nad nią stał nastoletni lew o rudej sierści i kasztanowej grzywce. Duże, orzechowe oczy wbite miał w drapieżnika przed sobą - Zostawcie tę młodą damę. Przecież nic się nie stało... prawda? - spojrzał morderczym wzrokiem na swojego przeciwnika. Chwilę mierzyli się spojrzeniem, po czym czerwonooki prychnął i odwrócił się na pięcie, odchodząc i co chwilę pomrukując jakieś przekleństwa. Siri patrzyła na to z niedowierzaniem. Jak takiemu młodzikowi udało się odgonić tego umięśnionego potwora? Czy to było w ogóle możliwe? Wystarczyło mu tylko te parę słów?
- Nic ci nie jest? - usłyszała zatroskany głos tuż przy swoim uchu. Odwróciła się gwałtownie. Skrzyżowała spojrzenie z jego brązowymi tęczówkami.
- Nie - odparła cicho. Na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech. - Masz szczęście, że nie był taki wkurzony, jeszcze by się na ciebie rzucił - zauważyła oglądając się za odchodzącym samcem. Jej wybawiciel jedynie machnął niedbale łapą. - Wątpię. Jestem księciem Doliny Światła. Wiesz, nikt nie chce podpaść mojemu ojcu i nie ważą mi się sprzeciwiać! A tak w ogóle to nawet nie chcę być żołnierzem. Jestem tu głównie ze względu na szkolenie - przechylił głowę i wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, pokazując rządek białych zębów. Lwica niepewnie odwzajemniła gest.
- Dlaczego uczysz się wszystkiego tutaj, na Lwiej Ziemi z dala od domu? W Dolinie Światła nie ma wyszkolonych wojowników? - spytała z lekkim uśmiechem. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jej słowa mogły w jakiś sposób obrazić księcia. Zacisnęła wargę i spojrzała na niego niepewnie. Jej rozmówca jednak tylko zaśmiał się cicho.
- Nie o to chodzi - odparł, a po chwili zniżył głos tak, że Siri musiała się zbliżyć, aby usłyszeć jego następne słowa:
- Ojciec mówił, że będę się tu uczył, bo poziom jest tu bardzo wysoki, jednak myślę, że jego decyzja może mieć coś wspólnego z Uchungu - szepnął jej do ucha. Na dźwięk tego mrocznego imienia fioletowooka zadrżała ze strachu. Co prawda słyszała tylko plotki na temat tajemniczej morderczyni, ale podobno to niebezpieczna i żądna krwi lwica, która nie zna litości dla swoich ofiar.
- Ponoć ostatnio widziano ją właśnie w okolicy naszego domu. Myślę, że dlatego ojciec mnie tu wysłał. Martwię się o niego - stwierdził po chwili nastolatek. Zastanawiał się dlaczego mówi te wszystkie rzeczy nieznanej lwicy. Właściwie widział ją po raz pierwszy, ale wydawała mu się inteligentną osobą, której może wyjawić ten sekret.
Siri pokiwała głową ze współczuciem, widząc zmartwienie na twarzy kolegi. Nie za wiele myśląc poklepała go przyjacielsko po ramieniu i uśmiechnęła się szczerze.
- Nie martw się, twoim rodzicom nic nie grozi - powiedziała z wyraźną pewnością w głosie. Na pysku rudego pojawił się lekki uśmiech.
- Dzięki, mała - mruknął. Lwica spojrzała na niego z zaskoczeniem, a po chwili ściągnęła brwi. Szeroki uśmieszek zniknął, zaś zastąpił go niemiły grymas.
- Nie jestem żadna mała! Mam na imię Siri - powiedziała, dumnie unosząc pierś. Lew zaśmiał się cicho.
- Zapamiętam sobie, mała. Ndoto - wyciągnął do niej łapę. Lwica uścisnęła ją mocno, spoglądając mu w oczy. W orzechowych tęczówkach mignął jej jasny błysk.
Askari jeszcze raz przetarł oczy łapą. I kolejny. Bez rezultatów. Obraz w ogóle się nie zmieniał, a prawda z każdą chwilą wydawała mu się coraz straszniejsza. Na chwilę oderwał wzrok od obiektu swojego zmartwienia i rozejrzał się po twarzach uczniów. Niektórzy posłali mu znudzone spojrzenie, inni nieco kpiące. Jakoś nikt w odróżnieniu od niego nie stał od pięciu minut jak słup soli i z otartym pyskiem gapił się na lwicę. Jedynie on był zszokowany jej widokiem i to go trochę irytowało. Zacisnął wargę i jeszcze raz przyjrzał się nastolatce. Jak na swój wiek była bardzo niska i krucha. Pod lekko różową sierścią nie znalazł choćby śladu mięśni. Rozbiegany wzrok jedynie umacniał go w przekonaniu, że istotka, która przed nim stoi to żaden nowy nabytek wojska, tylko okropny, nieśmieszny i wyjątkowo nieudany żart Ahadiego. Tak, to chyba było najlepsze określenie: mały, idiotyczny i wkurzający żart stał przed nim uśmiechając się zachęcająco.
- Dziecko, co ty tutaj robisz? - powiedział w końcu, błagając w duchu, żeby to wszystko okazało się zwykłym koszmarem.
- Nie jestem już dzieckiem. Mam na imię Siri i przysłał mnie król Ahadi - powiedziała lekko urażona.
Askari potarł łapą skronie. Kiedy władca mówił, że ma dla niego ,,mały prezent" nie spodziewał się TEGO! W wojsku nie było żadnej lwicy, nie mówiąc już o kimś tak słabym i delikatnym. Kiedy już przyszedł na miejsce chcąc odebrać swój podarunek, przeżył niemały szok. Spodziewał się raczej znaleźć doskonały ,,prezent", a zamiast to znalazł lichą ,,paczuszkę" i do tego niezbyt dobrze ,,sklejoną". A tak się cieszył, że dostanie od władcy tajemniczy podarunek.
Westchnął cicho i spróbował się opanować. Nie chciał wybuchnąć gniewem przy wszystkich, bo jeszcze ta lwica by się przestraszyła i nigdy nie pokazała na oczy, a lepiej nie wyrzucać podarunków od samego króla, prawda?
- Ładny mi podarunek - mruknął jeszcze raz przyglądając się jego niewielkim rozmiarom.
- Słucham? - spytała Siri z niezrozumieniem.
- Słuchaj, kiedy król mi powiedział, że ma dla mnie prezent, spodziewałem się raczej ogromnej i niezwykłej przesyłki, a nie malutkiego pudełka o wątpliwej zawartości. Rozumiesz metaforę? - spytał zerkając na nią niepewnie. Wyróżniał się dość nietypowym sposobem myślenia, którego większość nie do końca rozumiała, więc spodziewał się, że i ona spojrzy na niego krzywo po tych słowach.
Lwica jednak uśmiechnęła się groźnie, a w jej zazwyczaj spokojnych oczach można było dostrzec niebezpieczny błysk.
- Cóż, okropne przesyłki przychodzą w małych paczkach - powiedziała głosem ociekającym jadem - Co mam robić? - dodała po chwili. Askari westchnął.
- Nie ma co próbować z walką. I tak byś sobie nie dała rady. Jak dla mnie nic z tego nie będzie. Z twoją posturą nie nadajesz się na żołnierza, ale może jesteś zwinna. Więc... po prostu wejdź na drzewo i zabierz Masharikiemu jedną z mikstur, tak aby ciebie nie zauważył - wymyślił na poczekaniu. Siri przez chwilę wpatrywała się w niego twardo, po czym skinęła głową i złapała pazurami pień drzewa zaczynając się powoli podciągać. W tym akurat była dosyć dobra. Wspinaczka jednak nie szła zbyt szybko. Na pniu brakowało gałęzi lub wystających fragmentów kory, które mogłaby złapać i się podciągać.
- Zamierzasz tam wejść jeszcze dzisiaj? - usłyszała kpiący głos. Zacisnęła zęby i przyspieszyła tępo. Wspinaczka była męcząca, jednak właśnie teraz Siri czuła się w swoim żywiole. Była bardzo zwinna, co pozwalało jej chodzić po drzewach oraz wystarczająco silna, aby móc się podciągać na wystających gałęziach.
Po chwili była już na górze. Rozejrzała się szybko.
Na
kilku pniach widniały niezwykłe malunki. Nie poświęciła oglądaniu ich zbyt wiele czasu, bo już po chwili jej uwagę
przykuł stos dziwnych przedmiotów. Wzięła w łapy parę z nich i
przypatrywała im się uważnie starając się odgadnąć ich znaczenie. Wśród nich zauważyła też sporych rozmiarów
dwie gałęzie, przez które była związana liana. Niespotykane
urządzenie było zapewne procą. Wśród znalezisk zobaczyła także sporych rozmiarów czaszkę, która należała do jakiegoś rogatego roślinożercy. W nikłym blasku światła, który z trudem przenikał przez grubą warstwę liści, kości lśniły groteskowo.
Siri odwróciła się, wypatrując kolejnych niezwykłych przedmiotów.
Wzrok lwicy powędrował w górę. Grube gałęzie były oplecione lianami, do których przywiązane były różne niespotykane obiekty. W większości były to
naczynia z jakimiś miksturami, jednak wśród nich zauważyła coś, co przypominało kawałki skór jakichś zwierząt, a także odrobinę czegoś, co na
pierwszy rzut oka wyglądało jak olbrzymie kły sporego
drapieżnika, jednak po dłuższym przypatrywaniu się stwierdziła, że to róg nosorożca.
Tuż obok leżał długi kij. Zupełnie, jakby ktoś zostawił go w pośpiechu, opartego o gruby konar. Lwica wciągnęła w nozdrza powietrze. Dopiero teraz poczuła dziwny, lekko słodkawy, lecz miły zapach. Uniosła w górę głowę i ponownie zaczęła węszyć, próbując odnaleźć jego źródło. Po chwili znalazła dużą kupkę błękitnych kwiatów, przez których woń zaczynało jej się kręcić w głowie. Niezbyt przyjemne uczucie.
Szybko się otrząsnęła i rozejrzała, czy nikogo nie ma w pobliżu. Nie wyczuwając zagrożenia, wyciągnęła łapę w stronę pierwszej lepszej buteleczki.
- Lepiej tego nie rób, bo jeszcze przywołasz jakiegoś ducha - usłyszała głos szamana, na który zrobiło jej się gorąco. Odwróciła się na drżących łapach w jego stronę. Nie wyglądał na złego z jej ,,wizyty". Przeciwnie, uśmiechnął się szeroko i machnął ręką przywołując ją do siebie. Podeszła niepewnie, pomrukując ciche ,,przepraszam".
- Askari cię przysłał? - bardziej stwierdził niż spytał, ale wolał mieć pewność. Gdy fioletowooka pokiwała potwierdzająco głową, jedynie westchnął.
- Tak jak myślałem. To w jego stylu. Jak tak dalej pójdzie, stracę wszystkie zapasy - powiedział drapiąc się po głowie. Siri nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu. Ten staruszek naprawdę był zabawny.
Tymczasem mandryl kiwnął w jej stronę, aby poszła za nim. Posłusznie ruszyła, wciąż rozglądając się na boki. Mashariki przez chwilę przerzucał przedmioty ze stosu. Po chwili jego usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, gdy znalazł to, czego szukał. Wyprostował się i zbliżył do lwicy. Poklepał ją po boku i pokazał na niewielkich rozmiarów flakonik. W środku znajdowało się trochę gęstego płynu o lawendowej barwie.
- To moja stara mikstura. Została zrobiona dawno temu, ale wciąż dobrze pamiętam lwicę, która mi ją przyniosła. Była ona naprawdę inteligentną i miłą osobą. Cała Lwia Ziemia przeżywała wielką żałobę, gdy okazało się, jak bardzo zmieniła się z biegiem lat. Szkoda, że już zapomniała czym jest prawdziwe dobro - tu zamyślił się na chwilę.
Siri przechyliła głowę przyglądając mu się w zastanowieniu.
- Kim była ta lwica? - spytała wreszcie.
- Och, była naprawdę wyjątkowa. Wszyscy doskonale ją znaliśmy, często pomagała lwioziemcom... Teraz jest sławna przez swoje złe czyny. Owszem, mam na myśli Uchungu - fiołkowe oczy lwicy rozszerzyły się ze zdziwienia. Przez chwilę zastanawiała się, czy aby na pewno się nie przesłyszała. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewała się, że ta morderczyni mogła kiedyś wieść szczęśliwie i pogodne życie właśnie tutaj, na Lwiej Ziemi.
W ciągu tych kilku sekund w jej głowie pojawiło się mnóstwo przeróżnych pytań. Chciała od razu zadać je mandrylowi, jednak wiedziała, że kończy jej się czas, a lwy na dole mogą zacząć coś podejrzewać.
- Tę miksturę możesz wziąć i pochwalić się Askariemu. Nie martw się, mam jej duży zapas - odezwał się nagle szaman i podał ją lwicy. Jego głos wyrwał ją z rozmyśleń.
- Och, bardzo ci dziękuję! - zawołała i biorąc ostrożnie w pysk butelkę, zaczęła schodzić.
- Nie ma za co moje dziecko - uśmiechnął się lekko.
Lew przyglądał się długo zdobyczy młodej lwicy. Wyglądało na to, że test przebiegł pomyślnie.
- I nikt cię nie widział? - spytał jeszcze dla pewności, na chwilę odrywając wzrok od buteleczki i przenosząc go na nową uczennicę. Ta przecząco pokręciła głową.
Jeszcze raz zerknął na miksturę.
- Cóż, na żołnierza się nie nadajesz, ale mogłaby być z ciebie całkiem niezła zwiadowczyni - powiedział po namyśle. Siri rozpromieniła się.
- Jutro o wschodzie słońca przychodzisz na trening - powiedział odchodząc.
- Dziękuję! - zawołała radośnie. Spojrzała jeszcze na tajemniczą zawartość flakonika. Chyba mogła to wypróbować. Przecież nie stanie się nic złego, a szaman mówił, że ma duży zapas tej mikstury.
Poczuła jak ktoś szturcha ją w bok. Spojrzała lekko zdezorientowana na stojącego obok lwa. Ten uśmiechnął się szeroko.
- Gratulację, mała! Od teraz jesteś częścią naszej rodziny. Mogę nazywać cię małą siostrzyczką? - jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
- Tylko spróbuj... - warknęła, jednak po chwili nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem. - Wiesz co z tym zrobić? - dodała po chwili, wskazując na płyn, który dostała od Masharikiego. Ndoto przyjrzał mu się uważnie, po czym złapał go szybko i ściągnął zakrętkę.
- Uważaj, bo... - zawołała Siri, jednak pierwszych kilka kropli już spadło na ziemię i natychmiast w nią wsiąknęło. Oboje pochylili się w tym miejscu i czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Jednak nic się nie stało. Tylko w powietrzu unosił się słodki i lekko mdły zapach, który nie dawał spokoju wrażliwym nozdrzom fioletowookiej. Stali tak jeszcze kilka minut zniecierpliwieni, aż wreszcie lekko zawiedziony książę podniósł się i machnął łapą do swojej towarzyszki, aby zrobiła to samo. Siri posłusznie wykonała polecenie i stanęła naprzeciw niego.
- Chyba nic z tego - westchnął nastolatek. - To może być zwykły olejek zapachowy, choć po naszym szamanie spodziewałem się czegoś bardziej... no wiesz... magicznego - podrapał się po głowie.
- Też tak myślałam, ale nic nie szkodzi. Może dam te perfumy babci...? - pomyślała na głos, przykładając z zastanowieniem palec do ust.
- Dobry pomysł, ale czy ten zapach nie jest przypadkiem za mocny? - zauważył brązowooki. Na tę wzmiankę Siri jedynie wzruszyła ramionami. Po czym oboje ruszyli w stronę Lwiej Skały.
_____________________
Cześć, kochani!
Ostatni rozdział był trochę ponad 2 tygodnie temu, a mi już się zdaje, że minęły całe wieki! No cóż, stęskniłam się za Wami :3
Dzisiejszy rozdział jest trochę dłuższy niż pozostałe, mam nadzieję, że się podobał. Nie działo się może w nim zbyt dużo, ale chciałam Was zapoznać z nowymi bohaterami. W rozdziale znów pojawia się wątek Uchungu, mam nadzieję, że się zainteresowaliście.
Co jeszcze? A, no tak... tytuł: ,,Okropne przesyłki przychodzą w małych paczkach", czy jak kto woli oryginalna wersja: ,,Terrible things come in small packages". No, może nie jest to dosłowne tłumaczenie, ale tak jakoś mi pasowało. Kojarzy ktoś cytat? ;)