Wielka kula krwistoczerwonego słońca znikała za horyzontem. Niebo mieniło się w ciepłych
barwach szkarłatu i złota. Ostatnie promienie słoneczne ogrzewały siedzącą na szczycie wielkiej skały lwicę. Jej bursztynowe oczy spoglądały na ziemię z dumą i mądrością. Były poważne i mądre. Kocica na świat spoglądała z góry, odrobinę pogardliwie, jakby uważając go za swoją własność. Mogła wydawać się młoda i niedoświadczona, jednak już od wielu lat sprawowała władzę nad Lwią Ziemią. Pilnowała porządku i czuwała nad bezpieczeństwem jej mieszkańców. Była niezwykle rygorystyczna i wymagająca. W jej domu panowała ostra dyscyplina, którą poddawała nie tylko swego jedynaka Mufasę, ale i wybranka swojego serca - Ahadiego.
Nie kopiować! |
- Uru - z rozmyśleń wyrwał lwicę jego głos.
- Tak? - spytała odwracając się w jego stronę. Kąciki jej warg lekko zadrżały, a po chwili ułożyły się w szeroki, ciepły uśmiech. O królowej Lwiej Ziemi mówiono wiele różnych rzeczy. Że jest surowa, ostra czy wręcz złośliwa lub niemiła. Uważano ją za dziwaczkę, która całe dnie spędza na patrolowaniu krainy w poszukiwaniu zagrożenia. Wiele z tych rzeczy było kłamstwem, o czym nawet wiedzieli ci, którzy rozpowszechniali podobne plotki, chyba tylko z braku rozrywki i potrzeby dokuczenia królowej. Poszukiwanie takich żartownisiów byłoby zajęciem zbędnym, gdyż i tak zawsze znalazł się ktoś, kto nie był zadowolony z rządów Uru. Tak czy siak, w królestwie mówiono o niej wiele niemiłych rzeczy, jednak do jej uśmiechu nic nie można było zarzucić. Tak pięknie uśmiechać się nie potrafił nikt mieszkający na Lwiej Ziemi i istniała mała szansa, by ktoś i poza jej granicami to potrafił.
Rzadko można było usłyszeć śmiech królowej. Na ogół nie okazywała silnych emocji, więc trudno było cokolwiek wyczytać z jej twarzy. Już dawno temu nauczyła się przybierać fałszywą maskę. Jedynie jej oczy pozostawały wyraziste i głębokie. To z nich można było poznać uczucia władczyni. Czasem zdawały się być szare i zamglone, jakby nieobecne, przepełnione smutkiem. Innym razem gościły w nich wesołe iskierki, jak u psotnego lwiątka. Oczy Uru przepełnione były jej emocjami, których nie potrafiła okazywać w gestach, a które pojawiały się na jej bursztynowych źrenicach.
- Zuzu nadlatuje - powiedział cicho Ahadi, z napięciem obserwując lot ptaka. Lwica zmarszczyła brwi i wlepiła wzrok w ciemną plamę na niebie.
Ptak zatoczył ostatnie koło nad głowami władców i stanął na skale. Fioletowe pióra dzioborożca mieniły się w świetle zachodzącego słońca. Zuzu schyliła głowę w głębokim ukłonie.
- Witam pani - powiedziała z głębokim szacunkiem w głosie.
- Jakieś nowe wieści odnośnie Uchungu? - przeszła od razu do rzeczy władczyni.
- Niestety nic. Ostatnio widziana była trzy dni temu w okolicach Doliny Światła - lwica niezauważalnie zacisnęła zęby. W jej oczach pojawił się nieopisany gniew. Schyliła nisko głowę, aby nikt nie mógł zobaczyć jak bardzo ta wiadomość ją wstrząsnęła.
- Dolina Światła? To niedaleko stąd... - stwierdził Ahadi marszcząc brwi. Przez chwilę beznamiętnie wpatrywał się w horyzont, trawiąc słowa królewskiego majordomusa. Po kilku sekundach spojrzał na brązowooką. Głowę miała spuszczoną nisko, ale był w stanie zobaczyć mocno zaciśniętą szczękę i furię w jej zazwyczaj spokojnym spojrzeniu. Jej ciało całe dygotało.
Podszedł do niej powoli z zamiarem uspokojenia królowej.
- Uru... - zaczął łagodnie, jednak lwica gwałtownie się wyprostowała i krzyknęła na cały głos:
- Wzmocnić straż przy granicach! Zebrać najlepszych wojowników! Zabrać się za szkolenie przyszłych żołnierzy! Lwice i lwiątka nie mają opuszczać jaskiń po zachodzie słońca! - jej donośny głos poniósł się echem po Lwiej Ziemi. Władczyni powoli uspokajała oddech. Ogień w jej oczach zgasł.
- Tak pani! - zawołała Zuzu i poderwała się do lotu.
Ahadi przez chwilę jej się przyglądał, dopóki nie stała się niewielką plamką na niebie i całkowicie nie zniknęła mu z oczu. Gdy odwrócił się zobaczył lwicę idącą w stronę sawanny. Przewrócił oczami. Zawsze uważał swoją małżonkę za wyjątkowo upartą, jednak tym razem przeszła samą siebie. Poderwał się i po paru metrach ją dogonił. Szła dumnie wyprostowana, z oczami wlepionymi w najbliższe drzewa. Gdy się zbliżył nawet na niego nie spojrzała.
Przez chwilę szli razem w milczeniu.
- Gdzie idziemy? - zagadnął beztrosko Ahadi, gdy stwierdził, że cisza panująca między nimi stała się niezręczna.
- Przed siebie - powiedziała cicho Uru, nie spuszczając wzroku z linii krzewów. Zielonooki zachichotał po otrzymaniu takiej odpowiedzi.
- A co teraz robisz? - spytał niewinnie.
- Patroluję. Zapewniam mojemu stadu ochronę - powiedziała automatycznie
- Przed czym? - zadawał pytania lew niczym małe dziecko. Lwica nie odwracając głowy skierowała w jego stronę bursztynowe tęczówki.
- Przed zagrożeniem - odparła już mniej pewnym głosem.
- Jakim?
- Na miłość boską, Ahadi! - nie wytrzymała i gwałtownie odwróciła się w stronę króla. - To nie czas na żarty! Uchungu jest niedaleko. Może się pojawić w każdej chwili. Przecież ją znasz! Nic nie może jej powstrzymać. Myślałam, że we więzieniu zmądrzeje, jednak nawet to nie pomogło. To szalona wariatka i zabije każdego, kto stanie jej na drodze. Dobrze o tym wiesz! Moi poddani są w niebezpieczeństwie, a ja jako organ władzy muszę się jak najszybciej zająć tą sprawą i powstrzymać ją przed kolejnymi mordami. Muszę bronić mojego narodu! - krzyknęła wzburzona.
Ahadi jedynie westchnął. Jego małżonka miała rację w sprawie Uchungu. Jej pojawienie się w tak niewielkiej odległości od królestwa istotnie napełniało go niepokojem.
- Myślisz, że przyjdzie na Lwią Ziemię? - spytał niepewnie.
- Czy myślę?! Jestem tego absolutnie pewna! - warknęła Uru.
- Proszę tylko, nie trać głowy. Ta twoja władza to już jest jakieś szaleństwo! Masz jakąś manię na punkcie bezpieczeństwa! Powinnaś więcej odpoczywać. Zwłaszcza teraz, gdy spodziewamy się kolejnych dzieci - ku zdumieniu zielonookiego lwica spuściła potulnie łeb.
- Dobrze - powiedziała cicho - ale tylko do czasu narodzin. Potem zaczynam ciężką pracę.
Lew pokiwał głową ze zrozumieniem.
Spojrzał na brązową z miłością. Ta była już wyraźnie spokojniejsza. Oddech miała wyrównany, a mięśnie wyraźnie mniej spięte.
Uśmiechnął się pod nosem i niespodziewanie złapał lwicę i pociągnął na ziemię ze śmiechem.
- Ach, co ty robisz?! - zawołała zaskoczona jego nagłym zachowaniem. Chciała od razu się podnieść, ale lew powstrzymał ją i silnie przytrzymał, aby przypadkiem nie spróbowała mu uciec.
Przez chwilę starała się wyszarpać, jednak i ta próba skończyła się porażką. Uspokoiła się i odetchnęła, czując na sobie przyjemne ciepło promieni słońca. Zamknęła oczy i wtuliła się w czarną grzywę męża. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.
- Wszystko będzie dobrze, nie martw się - mówił pocieszająco lew. Jego słowa działały na Uru kojąco i pozwalały jej się odprężyć.
- Pomyśl jacy będziemy szczęśliwi, gdy nasza rodzina się powiększy - kontynuował zielonooki. Do podświadomości władczyni z trudem dochodziły te słowa. Zdawało jej się, że Ahadi mówi do niej z oddali, a ona jest zbyt daleko by zrozumieć jego słowa. Widzi jeszcze przed sobą jego duże, lśniące oczy i czarną grzywę, która łaskocze ją w policzek.
,,Jesteś wspaniały" - pomyślała jeszcze zanim nie zasnęła.
_________________________________________
Uff, chyba pierwszy raz wrzuciłam coś na czas. Jestem z siebie taka dumna ;). Jak już mówiłam, rozdział napisałam wcześniej, więc nie musieliście długo czekać. Jestem też w trakcie pisania kolejnego ;)
A co do samego rozdziału... Jestem całkiem zadowolona.
Zauważyłam też, że w wielu opowiadaniach KL Ahadi przedstawiany jest jako groźny ojciec i władca, zaś Uru to spokojna i broniąca swych dzieci mamusia. Cóż, postanowiłam odrobinkę odwrócić role i zobaczyć co z tego wyniknie. Ogólnie cała ta historia to wyłącznie mój wymysł i większość treści będzie różnić się od oryginału.
Umm... ale się dzisiaj rozpisałam XD Chyba muszę się wreszcie komuś wygadać, po jestem na feriach i trochę mi się nudzi :P Właśnie, ma ktoś z Was już ferie? W tym roku trafiły mi się jakoś szybko...
No i ten.., Kocham Was i w ogóle.... =^-^=
Pozdrawiam!