Uru wyciągnęła przed siebie łapy, chcąc przytulić się do matki, jednak jej półprzezroczyste ciało nie było w stanie odbierać dotyku i ręce królowej przeniknęły przez jej skórę.
- Dlaczego? - jęknęła kasztanowa lwica, czując jak oczy pieką ją od łez. - Co się stało tamtej nocy? czemu? gdzie my jesteśmy? - łkała jak mały kociak. W tym momencie nie była już sobą. Poważna, oschła władczyni Lwiej Ziemi zniknęła. Teraz była tylko małą lwiczką potrzebującą bliskości matki. Nie zwracała uwagi na swój żałosny głos, na słone krople płynące po policzkach. Wymachiwała bezradnie łapami, próbując przyciągnąć do siebie beżową lwicę, ale wszystkie jej starania kończyły się klęską.
Niebieskooka uśmiechnęła się smutno do córki.- Uru, musisz wracać - powiedziała łagodnie.
- Gdzie? - lwica początkowo nie zrozumiała.
- Tam. Do świata żywych. Wszyscy na ciebie czekają - błękitne oczy straciły swój blask. Teraz były szare i mgliste. Wyzierał z nich głęboki smutek.
- Ale co z tobą, mamo? Nie chcę cię znowu stracić - jęknęła Uru.
- Wiem kochanie, ale nie możesz tu zostać. Wielcy Królowie spisali ci niezwykłe plany na przyszłość. Musisz wypełnić swoje przeznaczenie.
Królowa patrzyła na nią z niemym błaganiem.
- Nie, nie chcę żebyś teraz zniknęła. Nie po tym co się stało. Nigdy nie zapomnę tamtego poranka, gdy ojciec znalazł cię... martwą. Nie chcę! I nie odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie - dodała na koniec.
- Nie powiem ci jak umarłam. Nie chcę żebyś się zadręczała przeszłością. Sprawca i tak ma zapewne wyrzuty sumienia, albo już dawno umarł. To nieistotne. Najważniejsza jest chwila obecna. A gdzie jesteśmy? Zdaje się, że to dom naszego szamana. Taki przedsionek między światem żywych i umarłych. Mashariki ma kontakt zarówno z jedną jaki i z drugą grupą, dlatego najwyraźniejsza granica między nimi znajduje się właśnie w tym miejscu. Ciekawe, prawda? - uniosła jedną brew. Brązowooka nie odpowiedziała. Wbiła puste spojrzenie w swoje łapy.
- Jeśli wrócisz, będę cię odwiedzać. Nie oczekuję od ciebie, że po tym co przeżyłaś będziesz spokojnie kontynuować swoje obowiązki. Dam ci kilka wskazówek, podpowiem w razie czego i wyjawię ci najważniejsze informacje odnoście przyszłości, bo jak widzisz, jest o co się martwić - uśmiechnęła się słabo lwica.
Kasztanowa powoli uniosła głowę. Nie wiedziała co powiedzieć.
- Czego chcą właściwie ci Władcy? - mruknęła, po raz ostatni pociągając nosem.
- Nie dowiesz się, jeśli nie podejmiesz odpowiedniej decyzji - mruknęła jasnobeżowa.
- Ale przyjdziesz? Obiecujesz? - spojrzała na matkę podejrzliwie.
- Obiecuję.
Błękitnooka położyła łapę na jej policzku i pogładziła go delikatnie. Czuła ciepło bijące z jej ciała. Ciepło żywych. Spojrzała na nią ostatni raz. Chciała zapamiętać jej wygląd. Od lat nie widziała już córki.
Zawiał silny wiatr, poczuła jak oplatała jej ciało i zamyka w chłodnym uścisku. Uniosła jeszcze rękę, aby po raz ostatni dotknąć brązową, jednak niematerialne ciało roziskrzyło światłem i zaczęło przeistaczać się w złoty pył, by po kilku minutach zniknąć. Uru długo wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała i z ustami wykrzywionymi w jakimś przeraźliwym, niemym krzyku, oczekiwała jej powrotu.
Ahadi już od trzech dni nie zmrużył oka. Praktycznie bez przerwy przesiadywał przy swojej nieprzytomnej żonie. To naprawdę cud, że żyła. Gdy Mashariki włożył do jej ust roślinę przyniesioną przez Siri, Ahadi pomyślał że wszyscy już kompletnie oszaleli, jednak potem zszokowany i do głębi szczęśliwy zobaczył, jak klatka piersiowa Uru powoli podnosi się i opada. To był zdecydowanie najpiękniejszy dzień w jego życiu. Wielcy Królowie musieli się nad nim ulitować i zesłać z powrotem niewinną duszyczkę jego wybranki serca. Nawet nie wiedział jak ma im dziękować.
Pogłaskał lwicę po policzku. Jej futerko było takie miękkie i zadbane! Uśmiechnął się delikatnie. Choć królowa przebywała w stanie śpiączki, jej życiu już nic nie zagrażało. Lada dzień mogła się obudzić i spojrzeć na niego tymi pięknymi, bursztynowymi oczami.
- P-przepraszam - do jaskini zajrzała głowa Siri. Patrzyła nieśmiało na króla, który zachęcił ją machnięciem łapy.
- Przyniosłam leki od szamana - wyjaśniła.
Wcześniej to Mashariki zajmował się chorą osobiście, jednak nie był już w najlepszej kondycji co niegdyś i uczynił z fioletowookiej swoją pomocnicę. Nauczył ją paru podstawowych rzeczy, która powinna umieć wykonywać każda początkująca pielęgniarka, po czym życzył jej powodzenia i udał się na spoczynek.
- Chyba nie powinnam przeszkadzać, ale...
- Nie przeszkadzasz! Lwico, ty mi nigdy nie będziesz przeszkadzać! Już od dnia, w którym po raz pierwszy cię zobaczyłem, wiedziałem że masz w sobie coś wyjątkowego! Powiedz mi czego pragniesz. Spełnię każde twoje życzenie - powiedział pełnym emocji głosem. Nastolatka zarumieniła się delikatnie i pokręciła głową.
- Dziękuję, ale niczego nie potrzebuję. Mam kochającą babcię, wspaniałego przyjaciela i niesamowitego nauczyciela sztuk walki. Nie mogłoby być piękniej. To bardzo miłe, co pan mówi, ale nie chcę wynagrodzenia za to co zrobiłam. Chciałam tylko uratować królową.
- W takim razie jak mam ci się odwdzięczyć? - przechylił głowę król.
- Już mi się pan odwdzięczył... - powiedziała cicho lwica, pochylając się nad chorą. Wzięła jeden z przygotowanych flakoników i pokropiła odrobinę płynu na usta królowej. Wyciągnęła łapę i dotknęła ciepłej skóry pacjentki.
I wtedy przeszedł ją dreszcz.
Poczuła elektryzujące ciepło, które przebiegło po jej ciele. Szybko cofnęła się, nieufnie spoglądając na spód swoich łapek.
- Czy coś się stało? - usłyszała niewyraźny głos za sobą, jednak już wybiegła z jaskini.
Lew spoglądał na nią ze zdziwieniem. Co ją tak nagle napadło? Odskoczyła jak oparzona, popatrzyła sobie na ręce i uciekła. Co za dziwna lwica! Może właśnie w takim zachowaniu tkwi jej wyjątkowość? Kto wie jak to jest, wszyscy uważają ją za pokręconą, a nagle okazuje się, że to geniusz wszech czasów. Tak często się zdarza.
Gdy zwrócił ponownie wzrok na swoją żonę, doznał niemałego szoku. Z początku nie chciał w to uwierzyć. Zerwał się na równe łapy.
Lwica wciąż leżała na swoim miejscu, tak jak wcześniej, jednak jej przenikliwe, bursztynowe oczy patrzyły na niego z ciekawością.
- Uru! - zawył ze szczęścia i zamknął jej drobne ciało w żelaznym uścisku. - Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałem! Myślałem, że już na zawsze odleciałaś z jastrzębiami! - załkał jak mały kociak.
Brązowa uśmiechnęła się delikatnie i poczochrała go po czarnej grzywie, jednak na wzmiankę o jastrzębiach wbiła w niego zdziwione spojrzenie.
- Jakie znowu jastrzębie? - mruknęła podejrzliwie.
- No bo mi opowiadałaś jak się poznaliśmy i nad nami latały te jastrzębie i zaczęłaś się nimi potem interesować. Mną zresztą też. I powiedziałaś, że mnie kochasz, ale musisz już odlecieć z jastrzębiami. A potem jakby umarłaś, ale jednak nie - zawołał jednym tchem i przytulił się do niej jeszcze mocniej.
Sam nawet nie był pewny, czy to się aby dzieje naprawdę. Może to właśnie sen? Jeden z tych pięknych, szczęśliwych i naprawdę bolesnych, gdy po przebudzeniu zdajesz sobie sprawę, że jest tylko zwykłą fantazją.
- Wydaje mi się, że to ja byłam ciężko chora, ale jak widzę ty masz naprawdę wysoką gorączkę. Pleciesz od rzeczy, w życiu większych głupstw nie słyszałam - prychnęła z niezadowoleniem władczyni, jednak nie potrafiła ukryć delikatnego rumieńca na policzkach. Odwróciła wzrok, aby nie patrzeć lwu w oczy - Głupek.
I wtedy po policzkach Ahadiego spłynęły kolejne łzy. W uszach dudnił dźwięk trzepoczących skrzydeł czarnego ptaka. Ujrzał strużkę krwi, która płynęła z głowy Uru, jakby oficjalnie przypieczętowując jej zakończony żywot. Spokojne, pełne bólu spojrzenie królowej, jej chaotyczne, pozbawione sensu słowa i ostatni, delikatny uśmiech, a potem już tylko głęboką rozpacz, która przyciemniła wszystko dookoła. Nie, nie wszystko. Pozostało jeszcze ostatnie wspomnienie odlatujących jastrzębi, które boleśnie muskały skrzydłami skrawek jego świadomości. Widział jedynie ptaki krążące w przestworzach i znikające gdzieś w blasku słońca. Nie mógł oderwać od nich wzroku, jakby obserwowanie ich było jedynym powodem jego egzystencji. Nie wiedział co działo się dalej. Przez pewien czas był zamknięty w tym świecie. Zderzenie z rzeczywistością nastąpiło nagle i niespodziewanie. Niezwykła radość wypełniła jego serce, gdy nieruchoma klatka Uru zaczęła się poruszać pod wpływem leczniczej rośliny przyniesionej przez Siri. Przed oczami stanęły mu wszystkie nieprzespane noce spędzone na opiece nad lwicą. Skrzyżowane bezradnie palce i pełne napięcia spojrzenia na jej nieruchomą twarz. Czekał tylko na jakiś znak, nieznaczny ruch warg, ciepło jej skóry, coś co pozwoli mu uwierzyć, że nie jest jeszcze za późno i nie wolno mu tracić nadziei.
Teraz był już pewny, że ma przed sobą swoją kochaną Uru.
Mufasa niespokojnie chodził po jaskini. Mruczał pod nosem jakieś niewyraźne słowa. Jego młodsze rodzeństwo wiodło za nim wzrokiem. Machafuko ziewnęła szeroko, pokazując różowy języczek i ugryzła Takę w ucho. Maluch miauknął pretensjonalnie i pomiędzy bliźniakami rozpoczęła się mała przepychanka. Tego już dziedzic tronu nie wytrzymał.
- Przestańcie już! Nasza mama jest ciężko chora, a wy myślicie tylko o zabawie! - krzyknął.
Kociaki umilkły zaskoczone groźnym tonem brata. Skuliły się w kącie jaskini i spoglądały na niego olbrzymimi oczyma. Samiczka zacisnęła powieki i po chwili z jej pyszczka wydobył się przeciągły pisk, który po chwili przerodził się w dziecięcy płacz. Zaraz dołączył do niej Taka. Mufasa tylko bezradnie patrzył na tę dwójkę.
- Dobra, przepraszam - powiedział, przyciągając je do siebie i mocno przytulając - to było głupie. Jesteście jeszcze za mali, żeby to zrozumieć. Nie płaczcie już, jak chcecie opowiem wam bajkę - obwieścił i zamyślił się na chwilę, aby przypomnieć sobie jedną z opowieści, które kiedyś opowiadała mu mama do snu. Na wspomnienie matki poczuł jak coś rozrywa mu serce, jednak szybko odgonił smutne myśli.
- Opowiem wam straszną historię! Zaczyna się ona od narodzin wspaniałego władcy Mohatu. Wiecie, to nasz dziadek. Mama jest jego córką. Zawsze stara się mu dorównać bo zawsze był uważany za najpotężniejszego króla Lwiej Ziemi. Ja będę taki sam jak on - położył sobie dumnie łapę na piersi - Albo nawet lepszy. Nie będę się niczego bał. Wygonię wszystkie hieny jak najdalej stąd, nawet na koniec świata. I wszyscy będą mnie podziwiać. - mówił zafascynowany. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zboczył z tematu - No i ten Mohatu urodził się na jakiejś odległej, nieznanej ziemi władanej przez złego króla. On i jego brat dużo podróżowali, zwiedzali nowe krainy, jednak pewnego dnia dopuścili się podobno jakiegoś okropnego czynu i odtąd cała Afryka zaczęła ich szukać (jak gangsterów! - dodał). Wreszcie trafili na opuszczoną, biedną ziemię gdzie razem z zamieszkującymi ją wygnańcami postanowili obalić okropnego monarchę. To była wielka bitwa, mówię wam! Ale sprawiedliwość wygrała i wkrótce Mohatu złączył lwy w stado i został królem dzisiejszej Lwiej Ziemi. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jego brat Uwazi. Dopuścił się zdrady, knując przeciw bratu spisek ze Złoziemcami i został przez to wygnany. Nikt go później nie widział, ale poprzysiągł zemstę na królu i jego rodzinie. Co prawda nic nikomu się nie stało, ale legenda głosi, że każdy królewski potomek narażony jest na klątwę Uwaziego. Podczas Ceremonii Wyboru dawni potomkowie władców wybierają sobie dzieci obecnych królów za podopiecznych. Czy coś w tym rodzaju... Zawsze wtedy jest możliwość, że kogoś weźmie Uwazi. Ale wy nie musicie się martwić, na pewno trafili się wam jacyś niesamowici goście! Kimya, Amani, Nafasi... wybór jest całkiem duży.
Machafuko przymknęła ślepia i już po chwili zapadła w głęboki sen. Znudzony Taka podniósł się i na tłustych łapkach wyczołgał z objęć Mufasy. Przez chwilę rozglądał się w poszukiwaniu jakiegoś fascynującego zajęcia. W pewnym momencie jego zielone oczy zaświeciły z ekscytacji. Przywarł do ziemi i ruszył wprost na poruszający się ogon starszego brata. Niezdarnie wyskoczył na swoją ofiarę i wbił w nią ostre kiełki.
To wystarczyło, aby Muffy z krzykiem poderwał się na łapy i posłał oburzone spojrzenie na niewinnie żującego jego kitę, Takę.
Bahati zajrzała do jaskini, z delikatnym uśmiechem przyglądając się wnuczętom. Na jej widok Mufasa na chwilę zapomniał o swojej roli zdobyczy Taki i z przejętą miną stanął przed babcią.
- No i? - zniecierpliwiony wypalił.
Po ataku na królową Bahati i Taswira zabrali lwiątka w swoje rodzinne strony. Woleli oszczędzić maluchom strachu i cierpienia. Chcieli, żeby choć na chwilę zapomniały o smutnym incydencie. Poza tym nie miał się kto nimi opiekować. Ahadi był zbyt roztrzęsiony, aby zajmować się trójką dzieci. Przez większość czasu siedział nad nieprzytomną żoną i wszystkie sprawy państwowe załatwiał w Grocie Królewskiej, nie opuszczając jej na krok.
- Twoja mama już jest zdrowa. Jutro wracacie do domu - oświadczyła z czułym uśmiechem.
- Naprawdę?! - zawołał książę. Przeszła go nagła fala ciepła, a na powiekach poczuł niebezpieczne pieczenie. Wtulił się w szyję złotej lwicy, choć sam już dawno uznał, że jest za duży na takie pieszczoty.
Nagle czarno-biały świat zniknął i wszystkie kolory powróciły.
______________________
W tym rozdziale poznaliśmy trochę więcej szczegółów o dawnych czasach Lwiej Ziemi, choć w wykonaniu Mufasy ta opowieść brzmi nieco... biednie.
Z nowych wiadomości mam taką, że miałam ochotę na coś nowego i spontanicznie założyłam nowego bloga >KLIK<
Mam nadzieję, że wpadniecie i sobie poczytacie. Będę szczęśliwa.
W tym rozdziale poznaliśmy trochę więcej szczegółów o dawnych czasach Lwiej Ziemi, choć w wykonaniu Mufasy ta opowieść brzmi nieco... biednie.
Z nowych wiadomości mam taką, że miałam ochotę na coś nowego i spontanicznie założyłam nowego bloga >KLIK<
Mam nadzieję, że wpadniecie i sobie poczytacie. Będę szczęśliwa.
"Kto wie jak to jest, wszyscy uważają ją za pokręconą, a nagle okazuje się, że to geniusz wszech czasów" - to są prawdziwe słowa, które kieruję do wszystkich wariatów czytających tę historię ;)
Pozdrawiam!
Pozdrawiam!